Mazur siedział
w swoim mieszkaniu na kanapie i wsłuchiwał się w odgłosy kropel deszczu, które
bębniły o jego parapet. Z głośników komputera dobiegała cicho piosenka Deep
Purple – Child in Time z charakterystyczną wejściówką.
W jednej chwili
cała teoria Mazura na temat morderstwa legła w gruzach. Samo śledztwo natomiast
trafiło do punktu wyjścia. Śledztwo, które z początku wydawało się wręcz błahe i na którego rozwiązanie potrzebne będzie tylko kilka dni, skomplikowało się w
najgorszy możliwy sposób. Główny podejrzany miał alibi. Dodatkowo, parę godzin
temu Mazur otrzymał maila od pracownika działu administracji budynku, w którym
znajdowała się firma ofiary. Z informacji zawartych w wiadomości wynikało, że szef
Marcina, który jako ostatni widział ofiarę żywą, był tego wieczoru w pracy. Nie było nawet sensu prosić
prokuratora o to, aby ten zebrał od operatora informacje skąd tamtego dnia
Robert dzwonił do swojej kochanki. Raz, że nie było podstaw, a nawet jeśli
udałoby się takie informacje uzyskać nic by one nie dały. W końcu telefon nie
jest integralną częścią człowieka, choć niektórzy wydają się go mieć
przyspawanego do ręki. Mazur analizował wszystko po kolei, każdą pojedynczą
poszlakę, zastanawiając się przy tym czy czegoś nie przeoczył.
Z zadumy wyrwał
go dzwonek do drzwi. Mężczyzna spojrzał na zegarek, dochodziła dziewiąta
wieczór. Niechętnie podniósł się z kanapy i udał do przedpokoju.
- Cześć – Szewczyk stała w
drzwiach. Z wyrazu jej twarzy Mazur wyczytał irytację – mogę wejść?
Nie czekając na odpowiedź, kobieta
weszła do mieszkania.
- Dzwoniłam do ciebie, mógłbyś
łaskawie odebrać.
- Mam wyciszony telefon – odparł
spokojnie Mazur i zamknąwszy drzwi udał się do pokoju – chcesz coś do picia?
- W sumie… cokolwiek… - złość,
którą odczuwała szybko się ulotniła i ustąpiła miejsce zmęczeniu. Szewczyk weszła
do pokoju za Mazurem i z ulgą usiadła kanapie – jak dobrze. Mam dość.
- Stało się coś?
- Zgadnij. Nasz, a raczej twój
główny podejrzany ma alibi. Tak szybko się rozłączyłeś, że nie miałam
możliwości spytać, jak przebiegła rozmowa z szefem naszej ofiary. Byłam potem
znowu u żony Świebodzińskiego, ale sama nie wiem na co liczyłam.
- Ma alibi.
- Proszę?
- Sprawdziłem co robił w czasie,
gdy zostało popełnione morderstwo. Siedział w firmie.
- Czyli jego także podejrzewałeś?
Właściwie, gdyby się tak głębiej nad tym zastanowić… w końcu to on widział
ofiarę jako ostatni, ale brak mi motywu.
Mazur wyszedł z
kuchni z dwoma kubkami parującej herbaty. Jeden podał kobiecie, a drugi
postawił na stole, przy którym zaraz usiadł.
- Pracowali nad nowym
oprogramowaniem do liczenia głosów. Cała księgowość była na jego głowie. W
sumie jakby się nad tym głębiej zastanowić, to moje podejrzenia w tym kierunku
wydają się teraz śmieszne. Bo po co gość miałby zabijać pracownika, na którego
barkach spoczywa cały ten system księgowy?
- Tylko oni dwaj pracowali nad tym projektem?
- Był jeszcze trzeci członek
zespołu.
- Co wiemy o nim?
- Tyle, że w dniu morderstwa leżał
w łóżku z gorączką.
Kobieta parsknęła.
- Klasyczna wymówka, gdy coś się
dzieje.
- Niestety, matka z którą mieszka,
potwierdziła jego słowa. Byłem u niego dzisiaj, zaraz po wizycie w biurze,
dlatego nie odbierałem telefonów.
Zapanowało milczenie,
które dopiero po dłuższej chwili przerwał Mazur.
- Czego dowiedziałaś się od
Roberta?
- Już ci mówiłam, był wtedy w
pracy. Potwierdziła to dziewczyna pracująca w recepcji. Sprawdziłam to miejsce.
Jest tam tylko jedno wyjście, ponieważ było mało ludzi, a jego zna i to chyba
dobrze, więc nie może być mowy o pomyłce. Poza tym o tej samej godzinie
pracował inny instruktor, który potwierdza, że Robert był wtedy w pracy.
- Czyli nie mamy nic.
- Nic.
- Tym bardziej, jeśli dodamy do
tego analizę sekcji zwłok. Brak odcisków palców, brak jakichkolwiek śladów DNA…
nie wiem... brak chusteczki, niedopałka papierosa. Do diabła! Prawie centrum
miasta, strzeżone osiedle, stróż, ogrodzenie, monitoring, a pośrodku tego
wszystkiego jeden gość zabija drugiego i nie można ustalić tożsamości zabójcy!
Akurat się tak złożyło, że nikt tego dnia nie kręcił się po osiedlu, mieszkańcy
nic nie widzieli z okien, bo każdy był zajęty sobą – w sumie nie ma co się
dziwić. Jednym słowem, zbrodnia doskonała!
Kobieta
siedziała w milczeniu i obserwowała gniew, któremu poddał się jej kolega z
pracy, co w przypadku Zbyszka było rzadkością. Mężczyzna krążył po pokoju z
rękoma zaplecionymi za głową. Co chwila się zatrzymywał i opierał dłońmi o
stół, na którym stała chłodna już herbata.
- Przykro mi – Szewczyk wstała i
odstawiła kubek na stolik z radiem, który stał obok kanapy – miałam nadzieję,
że chociaż tobie się udało coś znaleźć. Pójdę już.
Mazur nic nie
odpowiedział tylko pokiwał lekko głową. Słowa kobiety docierały do niego jakby
przytłumione. Lubił pracować nad skomplikowanymi sprawami, jednak czasami
denerwował się, gdy jego teoria – mimo bezbłędnie przeprowadzonego rozumowania
– okazywała się błędna.
- Do zobaczenia jutro.
- Tak…trzymaj się.
Gdy tylko pani
psycholog wyszła, Mazur udał się do drugiego pokoju, gdzie cicho pracował laptop
mężczyzny. Chciał go wyłączyć i by to zrobił, gdyby nie to, że przeglądarka
internetowa była otwarta na jego skrzynce, na którą właśnie przyszedł nowy
mail. Nadawcą był chłopak z działu administracji, który parę godzin temu
wysyłał Mazurowi informacje na temat wejść i wyjść Tomasza Gawrona. Wiadomość
przyszła pół godziny po pierwszym mailu.
Mężczyzna najechał
kursorem na maila, otworzył kliknięciem myszki i zaczął czytać jego zawartość.
Dobry
wieczór panie sierżancie,
Piszę
w nawiązaniu do pierwszego maila, którego wysłałem do Pana w sprawie niejakiego
Tomasza Gawrona. Może to nic istotnego, ale pomyślałem, że chciałby pan to
wiedzieć. Bardzo proszę o kontakt. Mój numer znajduje się w stopce maila
Pozdrawiam
Maciej
Nowak
Administration
specialist
Tel.:
631-123-512
Mazur
przeczytał maila dwa razy, po czym chwycił za telefon i wykręcił podany numer.
Czuł nagły przypływ adrenaliny, który momentalnie go pobudził. W tym momencie
był jak narkoman, któremu zaaplikowano nową dawkę ulubionego towaru. Ożywiony,
pełen pasji i energii wyczekiwał, aż chłopak wreszcie odbierze telefon. W końcu
straciwszy nadzieję, miał odłożyć urządzenie i spróbować za kilka minut jeszcze
raz, gdy z głośnika zabrzmiał młodzieńczy głos.
- Słucham?
- Tutaj Starszy Sierżant Mazur z
tej strony. Przed chwilą odczytałem pańskiego maila.
Na chwilę
zapanowało milczenie. Mazur miał wrażenie, że jego rozmówca stara się usilnie
powstrzymać ziewanie.
- Aaaa… dobry wieczór – odparł w
końcu chłopak – trochę mi się przysnęło.
- Przepraszam, że obudziłem. Po
prostu zainteresowała mnie pańska wiadomość, a nie chciałem tego odkładać.
- W porządku rozumiem. Nie ma
problemu.
- Przechodząc do rzeczy, o czym
chciał mi pan powiedzieć?
- Nie wiem czy to ważne, może
zwykła głupota, a ja zawracam panu głowę…
Mazur myślał,
że eksploduje. W tej konkretnej chwili interesowały go jedynie fakty, które
chłopak ma mu do przekazania, a temu zbiera się na wylewność. Ugryzł się jednak
w język i czekał cierpliwie na konkrety.
- Chodzi o to, że nie zgadza mi się
jedna rzecz. W ogóle pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Rozumiem, że
przejrzał pan już wykaz, który panu przesłałem?
- Tak.
- To jest właśnie dziwne, otóż tego
dnia pan Tomasz Gawron o numerze… - chłopak na chwilę przerwał – numerze
pracownika 322706 był tego dnia w pracy, jak pan już wie, ale co dziwne zgłosił
także, że zostawił badga w domu.
Chłopak
zrobił pauzę jakby specjalnie, aby Mazur mógł spokojnie przetrawić to, co
właśnie usłyszał.
- To jest właśnie dziwne, no dobra
może nie do końca. Mógł nie znaleźć wejściówki w kurtce, a spieszył się i
poprosił Sandrę, to znaczy naszą recepcjonistkę o wydanie tymczasowego banga.
Mamy takie czy to dla wizytatorów czy też właśnie na takie okazje jak ta.
Sandra lub kto tam akurat jest wtedy w recepcji wydaje coś takiego i nadaje
odpowiednie dostępy. Później jest tak, że taki pracownik, który zapomniał
swojej wejściówki pisze do nas maila. Podaje w nim swoje imię, nazwisko i numer
pracownika. Następnie informuje nas o tym, że zapomniał swojej karty i w mailu
przesyła numer tej tymczasowej. My wówczas na podstawie tego maila, zapisujemy
takie informacje w specjalnym pliku. Jest to w interesie tej osoby, bo jeśli
tego nie zrobi, to w miesięcznym raporcie, wyjdzie mu po prostu, że danego dnia
nie było go w pracy. Jednak pan Tomasz nie przesłał tego.
- Czyli jak rozumiem, Sandra wydała
mu wejściówkę tymczasową, a on potem posługiwał się swoją kartą tak?
- Nie do końca.
- Słucham?
- Posługiwał się obiema kartami.
- Ale mówiłeś, że bez maila, który
musi do was napisać osoba, która zapomniała karty, nie jesteście w stanie
przypisać wejściówki tymczasowej do niego.
- Zgadza się, jednakże dostaliśmy
maila z taką informacją, tyle że nie od niego, a od Sandry?
- Chce pan powiedzieć, że to ona
was o tym fakcie poinformowała? A Tomasz Gawron o tym wiedział.
- Myślę, że nie wiedział. Ogólnie
jest tak, że recepcjoniści mają na to wywalone. Zgubiłeś, to się potem martw.
Gdy ktoś przychodzi i mówi, że zapomniał badga, recepcjonista pyta go o firmę z
której jest. Następnie dzwoni do któregoś z team-leaderów lub managerów i pyta
o potwierdzenie, że taki pan X czy taka pani Y tutaj pracuje. Jeśli uzyska
potwierdzenie, dostaje kartę i dalej ich nie obchodzi. Sandra pod tym względem
jest naprawdę ogarnięta i sama wysyła maila do nas, na wszelki wypadek, jakby
ktoś zapomniał.
Mazur
uśmiechnął się pod nosem. Ta sympatyczna osobą, którą spotkał wtedy na
recepcji, mogłaby z powodzeniem pracować w policji. Skrupulatność to dziś cecha
deficytowa.
- Wspomniałeś, że Tomasz Gawron
używał obu kart.
- Tak. Swojej karty użył dokładnie
o godzinie 9:32, gdy przyszedł do pracy. Później w godzinach 17:31 – 17:48, pewnie
wyszedł wtedy na obiad do naszej tawerny.
- Tawerny?
- Tak mówimy na restaurację, która
znajduje się w naszym budynku. W tych godzinach są upusty.
- Rozumiem. Zakładam, że później
używał jej podczas wychodzenia.
- Zgadza się, była to godzina…
- To bez znaczenia, a ta druga
karta?
- Użył jej dwa razy. Raz, żeby
wyjść i raz żeby wejść.
- W jakich to było godzinach?
- Wyjście miało miejsce o 21:05, a
wejście 21:36.
Mazur
zanotował godziny i podziękowawszy Maćkowi rozłączył się. Przez chwilę
wpatrywał się w figurkę sowy, która stała na jednej z półek kredensu. Im dłużej
człowiek patrzył w okrągłe, czarne oczy
sztucznego puchacza, tym bardziej hipnotycznemu poddawał się stanowi. Mazur
dostał kiedyś tą figurkę od byłej dziewczyny i tak mu się spodobała, że nie
pozbył się jej nawet po ich rozstaniu. Często powtarzał, że Sherlock Holmes
miał swoją czaszkę, a on ma swoją sowę.
- Panie sowo, ktoś tutaj kłamie.
Pytanie teraz czy jest to celowe, czy gość jest aż tak zapracowany.
Spojrzał
jeszcze raz na kartkę, na której zanotował godziny i nagle coś zaskoczyło k l i
k. To dziwne uczucie, gdy pewne elementy zaczynają do siebie pasować, choć nie
wiesz jeszcze jak je wkomponować w całość. Wiesz, że dzwonią, ale nie wiesz, w
którym kościele.
*
Szedł wzdłuż długiego korytarza, mijając
kolejne drzwi. Był tutaj wiele razy, więc doskonale wiedział gdzie się
kierować. Zatrzymał się przy masywnych wrotach, zrobionych z ciemnego brązowego
drewna. Wisiała nad nimi niewielka tabliczka z napisem „Archiwum”.
Nacisnął mosiężną klamkę. Drzwi
otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia i wszedł do komnaty. Była ona
nietypowa. Szeroka na ledwie trzy metry, jednak na tyle długa, że sięgała jej
drugi koniec, niknął gdzieś za horyzontem. Na ścianach po obu stronach wisiały
wysokie na trzy i szerokie na dwa metry obrazy. Pod każdym z nich znajdowała
się tabliczka, na której widniał opis.
Po dłuższym czasie zatrzymał się
przy jednym z nich. Dopiero teraz podniósł wzrok i przyjrzał się nietypowemu
freskowi, który przedstawiał spersonifikowaną śmierć, która stała przodem do
widza z kosą w jednej ręce i łańcuchem składającym się z dwóch ogniw w drugiej.
Natomiast z ust jej sterczała fajka, z której dobywały się kłęby dymu. Obok
postaci, rosło drzewo, które właśnie zaczęło wydawać owoce.
Przesunął wzrok niżej i przeczytał
opis: „W prawej ręce KOSĘ dzierży ŚMIERC, osadzoną na długim KIJU. Obok niej
stoi DRZEWO, w które uderzała ŁAŃCUCHEM i KOSĄ. Co było jej celem? Czyżby
ŚMIERĆ miała ochotę na rosnące na DRZEWIE WIŚNIE?”
Niżej widniał jeszcze jeden napis:
„Godzina powstania obrazu: Kiedy ŁĄBĄDŹ wydłużył swą SZYJĘ do GAŁĘZI z BALONAMI”
W jednej chwili
wszystko zniknęło: kamienne ściany, obrazy, tabliczki. W jednej chwili cały
pałac zamienił się z powrotem w zwykłe mieszkanie w bloku.
Mazur wstał z
kanapy i podszedł do biurka. Na jednej z kartek zanotował numer: 721-187-216
oraz godzinę 21:19.
Od kiedy
nauczył się systemu mnemonicznego zwanego potocznie „Pałacem Pamięci”, często
organizował sobie wycieczki w to miejsce tak głęboko osadzone w zakamarkach jego
umysłu.
Liczby, które
zapisał były numerem telefonu, który Mazur zanotował w pamięci, gdy przeglądał
komórkę Roberta. Miał już go nawet wymazać z pamięci, po tym jak się okazało,
że mężczyzna miał alibi, ale skoro Robert w tych godzinach znajdował się w
piwnicach, gdzie według słów Szewczyk, komórki traciły zasięg, to jakim cudem
odebrał on połączenie o tej porze? Mógł oczywiście wyjść na chwilę na dwór,
ale… cholera, ale jestem głupi – zaklął
w myślach. Mógł poprosić panią psycholog, aby ta spytała sekretarki czy jego znajomego
o to, czy może wychodził w tym czasie, na pewno coś by pamiętali.
Wziął komórkę
do ręki i wybrał numer do komendanta.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego,
która jest właśnie godzina?! – grzmiał wybudzony ze snu mężczyzna – przepraszam
kochanie, ale kretyn z pracy do mnie dzwoni.
- Niech mnie pan wysłucha, zanim
ciśnie słuchawką o ścianę. To bardzo ważne – ton głosu Mazura był na tyle
poważny, że komendant nie rzucił lawiną obelg w jego stronę – chciałbym, żeby
sprawdził pan coś dla mnie, ma pan coś do pisania?
- Chwileczkę, zaraz – ze słuchawki
dobiegły szelesty, świadczące o tym, że komendant szukał czegoś po szufladach –
mów.
- Po pierwsze potrzebuję wiedzieć gdzie
znajdował się właściciel numeru telefonu 721-187-216 między godziną 21 a 22.
Szczególnie interesuje mnie godzina połączenia 21:19 plus minus pięć minut.
- Co to za numer?
- Był w komórce Roberta, gdy
sprawdzałem wykaz jego połączeń.
- Dzwoniła Szewczyk, facet ma
alibi. Chyba za bardzo się zapędziłeś Mazur.
Zbyszek
podzielił się z komendantem swoimi przemyśleniami na ten temat. Mimo alibi
Robert dalej znajdował się w kręgu podejrzeń. Miał motyw. Co do świadków, to
Mazur postanowił z samego rana wybrać się do tego miejsca i popytać ludzi oraz
spotkać się może z samym Robertem.
Mazur
włączył przeglądarkę internetową i odszukał stronę klubu Burn&Fit. W soboty
pracowali od 10 do 18, w niedziele wolne, natomiast w pozostałe dni od 8 do 22.
*
-
Przyznam, że sama nie wiem, co o tym myśleć. Swoją drogą mogłeś mi to wczoraj
powiedzieć, a nie odrzucić połączenie, jak ostatni cham.
Mazur
i Szewczyk byli właśnie w drodze do klubu fitness gdzie pracował ich
podejrzany. Dochodziła godzina dziesiąta, więc zaraz powinni otwierać.
Wcześniej Mazur zadzwonił do pani psycholog i podzielił się z nią swoimi
spostrzeżeniami, zarówno co do Roberta, jak i tego dziwnego przypadku z dwoma
badgami Tomasza Gawrona i jego tajemniczymi wyjściami.
- Dopiero późnym wieczorem na to
wpadłem. Poprosiłem starego, żeby postarał się o pozwolenie na identyfikację
numeru, ale nie spodziewam się za wiele.
- Szczerze mówiąc, to ja też nie.
Załóżmy, że ma on związek ze sprawą, to najpewniej jest to numer na kartę. Niby
jest ta ustawa antyterrorystyczna o rejestracji SIM, ale wystarczy, że ktoś
taki pierwszemu lepszemu pijaczkowi da parę groszy i poprosi, aby kupił kartę
na swoje nazwisko w pierwszym lepszym punkcie.
- Chwytam się przysłowiowej
brzytwy. Jeden został przyłapany na kłamstwie, tylko dlatego, że Sandra jest
sumienna.
- Sandra?
- Ta recepcjonistka w budynku,
gdzie pracowała ofiara.
- Jesteście na ty? – Dorota
zaśmiała się cicho – nie próżnujesz.
- Zazdrosna jesteś, że się nie
biorę za ciebie?
- Proszę cię – prychnęła –
musiałabym na głowę upaść, żeby się z tobą spotykać.
- Twoja strata, a teraz skup się i
powiedz mi jaką postacią według ciebie jest ten cały Robert.
- Mam ci wyrysować jego portret psychologicznych
na podstawie dwóch spotkań?
- Jesteś psychologiem.
- Zbyszek, to tak nie działa. To
nie film, że patrzysz na kogoś i już wiesz jaki ten ktoś jest. Czasem możesz z
kimś być kilka lat, nawet mieszkać z tą osobą, a i tak nie wiesz o niej wszystkiego.
Mazur
wyczuł, że gdy Szewczyk wypowiadała te słowa, jej ton uległ zmianie. Stał się
nieco bardziej ożywiony. Pamiętał, że pani psycholog kiedyś z kimś była. Nawet
się zaręczyli, ale potem ona odkryła, że ma inną na boku, czy coś w tym stylu.
Nie interesował się wtedy tym za bardzo, bo nawet się nie znali, gdy miało to
miejsce. Od tego momentu Szewczyk, według słów ludzi, którzy byli z nią bliżej,
zmieniła się. Była jeszcze bardziej zacięta w tym co robiła, jeszcze mniej
ufna. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ją rozumiał, bo sam przeszedł przez
coś podobnego.
- Wiem o czym mówisz – odparł po
dłuższej chwili – mieszkasz z kimś, powierzasz swoje tajemnice, otwierasz się
na tą osobę i gdy tak stoisz bez gardy, dostajesz cios, którego się nie spodziewasz.
Dorota
popatrzyła zdziwiona na Mazura, którego wzrok był skupiony na drodze. Jechali
ulicą Krakowska, mijając właśnie Park Józefa Piłsudskiego na Zdrowiu. Mimo
zimnej, jesiennej aury, miejsce to cieszyło się sporą liczbą spacerowiczów,
którzy korzystali z uroków sobotniego poranka.
- Jest pewny siebie – zaczęła nagle
kobieta – jest to jeden z tych, którzy uważają, że im się wszystko należy. Ale
jak mówię, to pierwsze wrażenie. Ta pewność siebie może być pozorna.
- Pozorna? Że niby udaje takiego
pewniachę? To jest możliwe?
- Był taki artykuł Pokolenie nieudaczników. Jednym z
punktów, który przedstawiał problem współczesnych ludzi młodych, była pewność
siebie wynikająca z faktu, że mają dostęp do wszystkiego. Technika, rozrywka,
świat stoi przed nimi otworem. Na domiar złego reklamy wmawiają im, że są
najlepsi i zasługują najlepsze produkty i tak dalej. Młody człowiek poddawany
takim bodźcom naprawdę wierzy, że jest wyjątkowy i że to co świat ma do zaoferowania,
jest z myślą o nim. Ta pewność siebie znika, w momencie gdy pojawiają się
pierwsze problemy. Gdy bank nie daje pożyczki na zakup nowego auta, gdy rodzice
nie chcą kupić nowego iPoda. Słowo nie, nie
istnieje w ich języku, a gdy nagle się pojawia i jest ono stanowcze, następuje
brutalne zderzenie z rzeczywistością. Są jeszcze przypadki, w których takiemu
człowiekowi coś nastręcza trudności. Postawi sobie jakiś cel, z pozoru prosty i
gdy okazuje się, że osiągniecie go nie jest takie proste, jak się na początku
wydawało, następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością. Cała ta pewność
siebie pęka jak bańka mydlana.
- Zakładasz, że to taki typ?
- Zgaduję. Gość jest przystojny,
nie mogę powiedzieć. Dba o siebie, podoba się kobietom. Mówiąc kobietom mam na
myśli dojrzałe kobiety z wypracowanym światopoglądem, nie mentalne dzieci. To
sprawia, że ego się wypełnia. Teraz sobie wyobraź, że taka kobieta mówi koniec, że to był błąd. Chce zostać przy
mężu, który w jego opinii jest gorszy.
- Skąd to wiesz?
- Ze sposobu wypowiedzi. Wczoraj,
gdy z nim rozmawiałam, pytałam go o kłótnię z żoną ofiary. Wyraził żal, że go
zostawia, że wraca do niego, do – jak on to ujął – gościa, który nie potrafił
dać jej prawdziwego szczęścia. Przyzwyczajony do brania tego, co mu się podoba,
spotkał się z odmową. Jest to dla niego coś nowego, niepojętego co mogło, choć
nie musiało, wywołać u niego poczucie gniewu i pchnąć do działania powodowanego
emocjami.
- Tym działaniem, może być nawet
zabójstwo?
- Zbyszek, wszystko jest możliwe,
jeśli mówimy o ludzkiej psychice. Powiedziałam ci to, bo prosiłeś o opinię, ale
proszę, nie sugeruj się tym i nie drąż na siłę.
Mazur
nic nie odparł i pozostałe kilka minut drogi przejechali w ciszy.
*
Klub
Burn&Fit znajdował się przy ulicy Siewnej. Jeszcze rok temu znajdował się
tutaj kompleks sportowy VeraSport, jednak gdy zmienił się właściciel, zmieniła
się też nazwa i zagospodarowano podziemia, które do tej pory w większości
świeciły pustkami, zostały zamienione na sale do gry w tenisa na których można
było trenować z instruktorem lub pograć ze znajomymi.
Było
kilka minut po dziesiątej i ludzie zaczęli się dopiero zjeżdżać.
Funkcjonariusze policji wjechali na parking i ustawili samochód tuż przy
wejściu.
- Dorota, czy to nie nasz Robert? –
mówiąc to Mazur wskazał na granatowego Volksvagena Passata, który stanął parę
samochodów dalej.
- B7, no proszę. Komuś się tu
powodzi – odparła z przekąsem kobieta.
- Volkszajzen.
- Co proszę? – Dorota spojrzała
pytająco na Mazura.
- Nieważne– Mazur zrobił kilka kroków
w kierunku mężczyzny, który siedział jeszcze w samochodzie i zapukał w okienko.
Robert wydał
się zaskoczony, gdyż w pierwszej chwili nie poznał zbliżającego się do niego
policjanta i dopiero gdy dostrzegł Dorotę, przypomniał sobie kim jest
nieznajomy. Uchylił okno i przywitał się z policjantem – nie poznałem pana.
Będzie pan bogaty.
- Może kiedyś. Ładne auto – mówiąc
to, policjant nachylił się lekko i spojrzał do środka.
- Ładne ale stare – Robert przekręcił
kluczyk i zapaliły się lampki na desce rozdzielczej – może chce pan kupić?
Sprzedaję, bo szukam czegoś nowszego.
Mazur
zlustrował wnętrze pojazdu, które podobnie jak na zewnątrz, było czyste i
zadbane.
- Na razie pozostanę, przy swojej
Toyocie.
- No ja właśnie się do Japończyka
przymierzam – Robert przekręcił kluczyk w drugą stronę i wyjął go ze stacyjki,
po czym otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. – bardziej niezawodne, a że tak
spytam, czym pan jeździ?
- Corolla.
- Mnie się akurat Avensisy podobają
i starszy model, akurat na moją kieszeń. Pani inspektor, dzień dobry.
- Dzień dobry, ale proszę nie mnie
przezywać panią inspektor. Jestem w stopniu Sierżanta – odparła przyjaznym
tonem.
- Dobrze, będę pamiętał – mężczyzna
uśmiechnął się, po czym zwrócił się znów bezpośrednio do kobiety – czemu
zawdzięczam pani wizytę?
- Mój kolega chciałby zadać panu
kilka pytań – Szewczyk wskazała na Mazura, który w tym momencie był na etapie
rozumienia uczuć słupa na przystanku autobusowym. Wszyscy stoją obok, ale każdy
cię i tak olewa.
- Ale wczoraj, złożyłem zeznania.
- Zgadza się, ale to on jest
odpowiedzialny za śledztwo i chciał porozmawiać z panem osobiście.
- Spoko, nie ma problemu. Zapraszam
do środka, zaniosę tylko rzeczy do szatni.
Cała
trójka weszła do budynku i skręciwszy w prawo, udali się schodami na pierwsze
piętro. Mężczyzna poprosił policjantów, o to żeby na niego poczekali, sam
natomiast udał się na zaplecze, znajdujące się na tyłach recepcji.
- Mogłaś powiedzieć od razu, żeby
wezwał tutaj tych ludzi, którzy potwierdzają jego alibi.
- Chcę, żebyś go najpierw
przemaglował po swojemu, to znaczy zadał kilka pytań, a potem poprosił o
rozmowę z nimi. A ja poobserwuję jego reakcje.
- Spodziewasz się czegoś?
- Tak zatonęłam w tej twojej
teorii, że sama już nie wiem. Często jest tak, że winny popełnionego przestępstwa,
gdy widzi, że wzywani są ludzie, od których zależy jego alibi, przejawiają
nerwowe zachowanie.
- W sumie masz rację.
- Oczywiście. Nie jest to co prawda
reguła, a jedyne co mamy to tylko domysły. Z jednej strony może nam to podsunąć
trop, ale z drugiej możemy wyciągnąć błędne wnioski.
- Бабушка надвое сказала.
Kobieta miała
już coś odpowiedzieć, gdy rozmowę funkcjonariuszy przerwało pojawienie się
Roberta
- Już jestem z powrotem, to co?
Może się czegoś napijemy?
- Może później. Przejdźmy do miejsca,
w którym nikt nam nie będzie przeszkadzał.
- Jasne.
Mówiąc
to Robert poprowadził policjantów do sąsiedniego pomieszczenia, które okazało
się niewielką salą z rozłożonymi przyrządami do treningu fitness.
- Zajęcia będą za godzinę, więc do
tego czasu mamy tu luz.
Głos
i zachowanie mężczyzny były całkowicie naturalne i w żadnym razie nie zdradzały
objawów zdenerwowania. Takie przynajmniej wrażenie odniósł Mazur, który był
ciekaw wniosków pani psycholog.
- Dziękuję, to nie zajmie długo.
Panie Robercie…
- Wystarczy Robert.
- Robert – Zbyszek uśmiechnął się
przyjacielsko – gdzie byłeś wczoraj między godziną dziewiątą trzydzieści a
dziesiątą trzydzieści w dniu zabójstwa Marcina Świebodzińskiego?
- Już mówiłem. Byłem tutaj.
Pracowałem od piętnastej do godziny jedenastej, co mogą potwierdzić Iza i
Dawid.
- Miał pan w tym czasie zajęcia?
- Tak, lekcje z tenisa dla
początkujących.
- Kobieta?
Robert
uśmiechnął się lekko, co nie uszło uwadze policjantom.
- I to jaka – spojrzał na Dorotę i
zreflektował się, choć uśmiech nie zszedł mu z twarzy – proszę wybaczyć. Cały
dzień przychodzili różni ludzie, bardziej ponarzekać niż pograć. A tutaj
atrakcyjna kobieta i do tego sympatyczna, sama przyjemność uczyć taką osobę.
Tylko w przerwie… - mężczyzna momentalnie posmutniał.
- Co takiego?
- Gdy zrobiliśmy przerwę, wyszedłem
na chwilę na dwór i zadzwoniłem do Gosi. Powiedziała, że to koniec i jakoś,
miałem ochotę z kimś pogadać.
- Akurat była druga kobieta pod
ręką?
- Proszę mnie nie obrażać! –
Robertowi momentalnie zapłonęły oczy. Mazur w skupieniu przyglądał się
mężczyźnie, który zatrząsnął się z gniewu.
- Panie Pakuła! – warknął
policjant, zmieniając ton na oficjalny – ostrzegam pana, że napaść na
policjanta na służbie wiąże się z poważnymi konsekwencjami. Radzę się panu uspokoić,
będę zadawał pytania jakie uznam za stosowne i pańskie nerwy mi w tym nie
przeszkodzą, czy wyrażam się jasno?
Robert
przez dłuższy czas sprawiał wrażenie, jakby oprócz słów policjanta, trawił twardy
kawałek mięsa, którego wziął za duży kęs. W końcu napięcie zaczęło z niego
uchodzić i widząc to Mazur znów się odezwał.
- Możemy kontynuować?
Robert
niechętnie kiwnął głową.
- Pani Małgorzata jest… to znaczy
była mężatką. Spotykaliście się i wiem, że nie były to zwykłe wyjścia na kawę,
więc nie mogę inaczej nazwać waszej relacji.
- Pan nie rozumie – burknął Robert.
- Czego nie rozumiem?
- To nie był przelotny romans.
Owszem, może z początku, ale…
Mazur w tym
momencie uśmiechnął się w duchu. Obawiał się czy będzie w stanie wyciągnąć coś
więcej, od mężczyzny, ale skoro emocje wzięły teraz górę, warto by tą okazję
wykorzystać.
- Proszę kontynuować.
Robert
westchnął ciężko.
- Spotykałem się tutaj z wieloma
kobietami, nie będę ukrywał – mężczyzna spojrzał ukradkiem na Dorotę, jakby był
ciekaw jej reakcji, jednak nie był w stanie wyczytać czegokolwiek z twarzy kobiety
– i te relacje można nazwać romansem, przelotnymi znajomościami, ale nie z
Gosią. To prawdziwa kobieta z krwi i kości. Inteligentna, ponętna, zmysłowa,
przy takiej kobiecie liczy się nie tylko seks. Wspaniale jest posiedzieć z kimś
i nie sprowadzać wzajemnych relacji tylko do łóżka.
- Dlatego ją pan namawiał, żeby
odeszła od męża?
- Coś panu powiem, gdyby była
szczęśliwa przy nim, nie spotykałaby się ze mną, nie mówiła jak jej wspaniale!
Spotkania, SMS-y, telefony, tego wszystkiego by nie było!
Mazur
spojrzał ukradkiem na Dorotę, przez moment wydawało mu się, że kobieta lekko
spuściła wzrok, ale szybko go podniosła i znów spoglądała na Roberta.
- Jaka była reakcja pani
Świebodzińskiej na pańską propozycję?
- Przez długi czas nie chciała o
tym rozmawiać, później coraz bardziej się wahała. Parę dni wcześniej, to jest
przed zabójstwem jej męża, spotkaliśmy się. Wtedy powiedziała, że to koniec.
Wie pan jak się wtedy czułem?
Mężczyzna
przekręcił nerwowo głowę, a na jego twarzy zagościł grymas bólu.
- Mogę się tylko domyślać.
- Kocham Gośkę! Jak mi to
powiedziała, to omal nie wybiegłem z budynku.
Mazurowi
nieznacznie drgnęła powieka, jednak Robert sprawiał wrażenie na tyle
zdenerwowanego, że nie byłby w stanie odnotować tego gestu.
NIEŚCISŁOŚĆ.
BYŁ JUŻ NA ZEWNĄTRZ WEDŁUG POPRZEDNICH SŁÓW. MOŻE TO BYĆ NIEISTOTNE ALE WARTO
ZAPAMIĘTAĆ.
- Wspominał pan, że miał pan
zajęcia z kobietą. Ma pan może namiary na nią?
- Co?
- Czy ma pan namiary na tą kobietę?
- Na Ewę? Nie, niestety nie mam.
- Brała lekcje, więc chyba macie
jakiś kontakt?
- Była pierwszy raz z tego co
mówiła. Miałem dać jej kwestionariusz, ale po tym wszystkim nie wiem czy to
zrobiłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Pocieszyła mnie. Potem dokończyliśmy zajęcia i
wyszła.
- Co była potem?
- Siedziałem przez chwilę w samochodzie
i wróciłem do domu, wyłączyłem komórkę i poszedłem spać. Miałem ochotę się
spić.
- Ale coś cię powstrzymało.
- Tak. Chciałem z nią jeszcze raz
na spokojnie porozmawiać. A jakby to wyglądało, gdybym przyjechał na kacu.
Miałem plan, pojechać rano do niej, gdy jej mąż będzie w pracy i przekonać ją,
żeby została ze mną.
Przerwał
na chwilę. Twarz mężczyzny przyjęła jeszcze smutniejszy wyraz, lecz Mazur ani
na trochę nie miał wątpliwości, że mężczyzna nie udaje. Robert autentycznie
kocha tą kobietę.
- Rano – kontynuował – obudził mnie
dzwonek.
- Telefon?
- Tak.
DRUGA
NIEŚCISŁOŚĆ. TELEFON MIAŁ PODOBNO WYŁĄCZONY. ISTOTNOŚĆ POSZLAKI, NIKŁA.
- To była ona. Ucieszyłem się, bo
pomyślałem, że chce porozmawiać o nas, ale gdy usłyszałem, że jej mąż został
zabity…
- Co wtedy pomyślałeś?
- Nie wiem. Miałem taki mętlik w
głowie. Sądziłem, że chce wrócić, a tutaj zabójstwo, prosiła żebym przyjechał.
To się działo tak szybko, że nim się obejrzałem byłem u niej.
- Wróćmy jeszcze do poprzedniego
wieczoru. Czy rozmawiał pan z kimś jeszcze? Może do pana ktoś dzwonił?
- To ma znaczenie? – Robert
popatrzył zdziwiony na Mazura.
-
Proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Chyba nie – mężczyzna wzruszył
ramionami – nie przypominam sobie przynajmniej. Nawet jak ktoś się dobijał, to
nie odbierałem, bo nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. W ogóle chciałem sobie
wtedy wziąć wolne, ale od siedzenia w domu wariowałem.
TRZECIA
NIEŚCISŁOŚĆ, PODOBNO MIAŁ WYŁĄCZONĄ KOMÓRKĘ. ISTOTNOŚĆ POSZLAKI -MAŁO WAŻNA.
Policjant
widział, że Szewczyk chce coś powiedzieć, ale powstrzymał ją dyskretnym gestem
ręki czego - sądząc po wyrazie jej twarzy – nie do końca rozumiała
- Rozumiem – odparł szybko – to
wszystko na razie, dziękuję. Zapewne moja koleżanka już wspominała, że gdyby
coś sobie pan jeszcze przypomniał, może pani Małgorzata wspominała coś więcej o
mężu, to proszę się z nami skontaktować.
- Tak, mam pani numer – mówiąc to,
zwrócił się do pani psycholog.
- Mam jeszcze tylko jedną prośbę,
chciałbym porozmawiać z pańskimi znajomymi, którzy byli tego wieczora w pracy.
- Dobrze, zaraz ich zawołam.
Mężczyzna
odszedł, gdy tylko zniknął za drzwiami recepcji, Dorota zbliżyła się do Zbyszka
i odezwała pół szeptem.
- Kłamczuszek z niego.
- Owszem, ale nie było sensu go
teraz cisnąć.
- Zapewne wymyśliłby jakąś bajeczkę
o kliencie, który ma ochotę pomachać rakietą.
- Jestem ciekaw co powie nam ta
dwójka…
Nim
Mazur zdążył dokończyć zdanie, podeszło do nich dwoje młodych osób. Szczupły i
wysoki na ponad metr dziewięćdziesiąt chłopak, o śniadej skórze, ciemnych blond
włosach zaczesanych w kitę i szarych oczach sprawiał wrażenie zamyślonego jakby
nieobecnego. Pierwsza myśl jaka się mogła narzucić, patrząc na niego, była taka
że zaliczył poprzedniego dnia solidną imprezę. Chłopakowi towarzyszyła
dziewczyna, która zarówno wzrostem jak i posturą była podobna do pani psycholog
i tu kończyły się podobieństwa. Jej delikatny makijaż mocno odbiegał od mocno
podkreślonych ciemnych obwódek Doroty. Ciemne, falowane włosy opadały
delikatnie na ramiona, lekko przysłaniając delikatną twarz, która nie emanowała
taką pewnością siebie jak u Szewczyk.
- Dzień dobry, starszy sierżant Zbigniew
Mazur z policji, a to pani psycholog Dorota Szewczyk. Mamy do państwa kilka
pytań.
- Dzień dobry. Panią już znamy –
odparła dziewczyna, przyjemnym acz lekko drżącym głosem.
- Naturalnie, chciałem tylko
spytać, czy jesteście państwo w stanie potwierdzić alibi waszego kolegi Roberta
Pakuły. To rutynowe działanie. Gdyby każde z was mogło swoimi słowami opisać,
co robiło wieczorem czternastego listopada między godziną dwudziestą a
dwudziestą drugą.
- Ja akurat cały czas byłam w
recepcji – zaczęła dziewczyna. W czasie gdy ona mówiła, chłopak stał i wodził
oczami po pomieszczeniu, jakby próbował zrozumieć, gdzie się aktualnie znajduje
– od czasu do czasu szłam za zaplecze, ale to dosłownie na moment no i wiadomo,
do toalety.
- Duży był ruch tego wieczoru?
- Nie, kilka osób, głównie stali
klienci.
- Zna ich pani?
- Tylko z twarzy, w pewnym momencie
rozpoznaje się, ale nie rozmawiamy. Przywitają się dadzą plakietkę klubową,
zabiorą klucz do szafek i tyle. Czasem jakiś chłopak zagada, ale to jednorazowo
raczej.
- Te plakietki to jak rozumiem,
karty członkowskie?
- Tak, mam nawet taką – dziewczyna
sięgnęła do kieszeni spodni, skąd wyjęła niewielką plastikową kartę, którą
następnie podała policjantowi.
Mazur
przyjrzał się uważnie, jednak nie dostrzegł na niczego niezwykłego. Z jednej
strony widniało logo klubu, z drugiej natomiast widniał napis o zastrzeżeniu
znaku towarowego oraz pasek z kodem kreskowym.
- Ten pasek, to do sczytywania
informacji o klubowiczu?
- Dokładniej to jego imienia,
nazwiska oraz informacji czy opłacił składkę za dany miesiąc.
- A czy rejestruje też godziny
wejść i wyjść lub jeszcze jakieś inne dane.
Dziewczyna
zrobiła zamyśloną minę.
- Szczerze, to nie wiem. Ja tylko
skanuję kod i dostaję te informacje, o których panu mówiłam. Jeśli coś jest
więcej, to może kierownik będzie wiedział albo ktoś, kto obsługuje ten system.
Ale nie wiem…
- W porządku to nie jest istotne w
tym momencie. Czy w ciągu tego dyżuru, widziała pani Roberta Pakułę?
- Tak, po dwudziestej wchodził,
wziął kluczyki do swojej szafki i poszedł od razu na korty. Wiem bo sama mu je
dawałam. A gdy wychodził, było jakoś po dziesiątej… może wpół do jedenastej.
Nie pamiętam dokładnie.
- Widziała pani jak wychodził?
- Nie – Mazur czuł jak drgnęła mu
powieka – zostawił klucz w recepcji, jak byłam w łazience.
- Jest pani pewna, że to on?
- Tak. Kto inny mógłby to zrobić?
- A to był na pewno jego klucz?
- Tak – odparła stanowczo dziewczyna
– każdy z nas ma swój indywidualny podpisany kluczyk. Pamiętam, że nie
widziałam Roberta od czasu jak udał się na korty. Wyszła później do toalety, a
jak wróciłam, jego klucz leżał przy monitorze – dziewczyna wskazała głową w
miejsce gdzie znajdowało się stanowisko recepcjonistki. Za głównym blatem dla
klientów, znajdował się drugi, usadowiony niżej tak, aby mogła przy nim
siedzieć osoba pracująca. To właśnie na nim stał monitor komputera, który lekko
wystawał ponad poziom wyższego blatu - więc go odwiesiłam.
- Czyli nie widziała pani, jak
wychodzi?
- Jak mówiłam, nie widziałam. Ale
to na pewno był on… kto to mógł być inny?
- W porządku, jest pani wolna,
dziękuję bardzo za pomoc.
Karolina
przez chwilę przyglądała się dwójce, po czym pożegnała się i udała na swoje
miejsce.
- Czy coś się stało? – Mazur
zwrócił się do chłopaka, który przez cały ten czas nie sprawiał wrażenie
zainteresowanego dotychczasowym przebiegiem wydarzeń. Rozleniwienie malowało
się na jego twarzy tak wyraźnie, że mógłby zarażać tym innych.
- Co? Nie, nic.
- Możemy zaczynać? To nie potrwa
długo.
- Jasne.
- Panie Marku, spytam podobnie jak
pańską koleżankę, co robił pan czternastego listopada między godziną dwudziestą
a dwudziestą drugą?
- Miałem zajęcia.
- A coś więcej?
- Tak jak zawsze, była u mnie jedna
klientka, którą uczę grać. Zleciały nam tak dwie godziny.
- Gdzie w tym czasie znajdował się
pan Robert Pakuła?
- Także był na kortach.
- Jest pan pewien?
- Tak. Trenujemy w boksach i…
- Boksach?
- Tak nazywamy pomieszczenia do gry
w squasha. Z przodu i po bokach są betonowe ściany a z tyły pleksiglas. Często
wykorzystujemy je do nauki serwisów i poprawy celności kursanta.
- Rozumiem, czy pan Robert także
był w takim boksie.
- Tak, po przeciwnej stronie lekko
w prawo. Czasem zerkałem z nudów czy skończył już.
- W jakich godzinach to było?
- Zaczął niedługo po mnie i
niedługo po mnie skończył.
- Rozmawialiście jeszcze potem?
- Zamieniliśmy parę słów w szatni,
ale nie był zbyt rozmowny, więc go nie cisnąłem. Przebrałem się i wyszedłem.
- To wszystko? – Mazur zmierzył
chłopaka wzrokiem. Ten lekko drgnął, co nie uszło uwadze policjanta – nie
przypomni pan sobie nic więcej?
- Nie. Powiedziałem wszystko.
- Dziękuję, jest pan wolny.
Chłopak
odwrócił się i odszedł powolnym krokiem w kierunku pomieszczenia gdzie
znajdowała się siłownia. Mazur kiwnął głową w kierunku Doroty i oboje udali się
do wyjścia. Gdy byli już na zewnątrz, skierowali się do auta.
- Moim zdaniem kręci – powiedziała
kobieta, gdy wsiadała do samochodu.
- Mówisz o tym gościu, jak on miał…
Marek? Też tak uważam, ale niestety nawet jeśli to prawda, nie udowodnimy mu
tego. Brak monitoringu, trochę dziwne w
takim ośrodku, zważywszy na to że pewnie mają tutaj sportowy sprzęt, który jest
trochę wart.
- Robert nawet jeżeli jest winny, to
jest świetnym aktorem. W każdym razie naprawdę kochał tą kobietę i te emocje
znacznie ułatwiają mu rolę…
- Cholera jasna!
- Nerwy nic ci nie dadzą. Może
faktycznie jest niewinny.
- Ustalenie, z którego miejsca
dzwonił wtedy Robert, wiele by nam pomogło, ale stary mówi, że ciężko będzie
przekonać prokuratora, o taki nakaz.
Mazur
uruchomił silnik i samochód ruszył rozrzucając żwir spod opon.
- Co nam zostaje?
- Nic. Muszę pomyśleć. Bardzo
jesteś teraz zajęta?
- Teraz? Jestem umówiona, ale
dopiero na wieczór, a co?
- Mam ochotę na jakiś sok, tak
pomyślałem, że możemy się wybrać niezobowiązująco.
- Randka? – Szewczyk parsknęła.
- Nie – Mazur nie odrywał wzroku od
drogi, a jego poważna mina powstrzymała kobietę od uszczypliwych komentarzy –
nie chcę ciągle siedzieć samemu.
- Dobrze.
*
W
godzinach południowych, nawet w weekend, na ulicy Piotrkowskiej nie panował
wielki ruch, toteż nie było problemu ze znalezieniem wolnego stolika w jednej z
kawiarni. Mazur, jako że prowadził, zamówił dla siebie herbatę, Szewczyk zaś
poprosiła od lampkę czerwonego wina i kawałek jabłecznika.
- W biodra ci pójdzie.
- Spadaj chamie.
- Teraz wiem, że jesteś ironiczna.
Dorota
odkroiła kawałek ciasta i wsunęła do ust.
- Zawsze jestem, jakbyś nie
zauważył.
- Nie zawsze. Za co mnie tak nie
cierpisz?
Kobieta
rozszerzyła oczy i popatrzyła na policjanta, która upijał łyk herbaty.
- I nie mów, że tak nie jest. Myśl
sobie co chcesz, ale potrafię odróżnić ironię czy sarkazm od zwykłej niechęci.
Ty do mnie masz ewidentnie jakieś „ale”.
- Zbyszek – kobieta odłożyła
sztuciec – po to mnie tu zaciągnąłeś? Naprawdę mam lepsze rzeczy do roboty, niż
siedzieć tu i wysłuchiwać twojego stękania.
- Chcę po prostu wiedzieć. Odkąd
się znamy, ty wiecznie coś do mnie masz, może tobie to odpowiada, ale mnie to
drażni. Nie, nie emocjonalnie, ale skoro mamy pracować razem, a podejrzewam, że
jeszcze nie raz będziemy mieli okazję, to może wyjaśnijmy sobie tego typu
kwestie. Mam rację?
Kobieta
wzięła głębszy oddech. Policjant miał wrażenie, że zaraz wstanie i wyjdzie,
jednak Dorota wzięła kolejny kęs ciasta i smakowała go w zamyśleniu.
- Ja po prostu tak mam. Nie uważam,
że muszę być miła dla wszystkich.
- Nie każę ci być miła, ale bywasz
wręcz chamska.
- Już mówiłam. Mam taki sposób
bycia, nie zastanawiałam się jak to inni odbierają i szczerze mało mnie to
interesuje. Ważne, że moi znajomi akceptują mnie taką jaka jestem. Traktuję cię
jak każdego innego, kto jest mi obojętny.
- Rozumiem. Sądziłem po prostu, że
jest jakiś zgrzyt i wolałem to wyjaśnić, ale skoro tak mówisz. Dziwny sposób
okazywania obojętności.
- Mało pewny siebie jesteś.
- Tak?
- Skoro ci takie coś przeszkadza.
- Nie przeszkadza mi to w emocjonalnym
tego słowa znaczeniu. Rozprasza mnie to.
- Słucham?
Mężczyzna
nachylił się lekko do przodu i przyłożył dwa palce prawej dłoni do skroni.
- Posłuchaj, to mój komputer i tak
jak tego typu sprzęt, ten również ma swoje oprogramowanie, które pracuje w
określony sposób. Proces abdukcji, tak właśnie abdukcji, a nie mylnie przez
wielu nazywany dedukcją, który towarzyszy mi w pracy, jak każdy proces myślowy
wymaga skupienia. Najlepszą metodą jest ograniczenie bodźców zewnętrznych do
minimum, co tak jak w przypadku komputera, zwalnia dodatkowe zasoby, które mogę
wykorzystać w inny sposób. Wszelkiego rodzaju uczucia, hałasy, kąśliwe uwagi,
które nic nie wnoszą do sprawy spowalniają mnie, wybijają z rytmu, czego bardzo
nie lubię. Jeśli o mnie chodzi, to mam głęboko w dupie twoje relacje z innymi
ludźmi zarówno znajomymi jak i obcymi, ale jeśli pracujesz ze mną i jak sama
twierdzisz, nic do mnie nie masz, to bądź łaskawa przynajmniej na czas śledztwa
ogarnąć się i wstrzymać od swoich
pseudo-ironicznych tekstów, które po prostu wkurzają. Potem sobie możesz
gadać co ci ślina na język nasunie. Zaprosiłem cię tu, bo sądziłem, że jest
jakiś problem i chciałem go wyjaśnić, aby mieć czystą głowę. Ty za to okazujesz
się damulką, która uważa siebie za lepszych od innych i traktuje ich z
wyższością.
Dorota
otworzyła szerzej oczy. Przez dłuższy czas trzymała widelec w ustach, w których
zniknął kolejny kawałek ciasta. Kąciki ust przybrały lekko czerwonawy kolor od
osadu z wina.
- Jestem pewna siebie i owszem
uważam, że mam ku temu podstawy. Sporo osiągnęłam, a w pracy cieszę się
szacunkiem.
Mazur
parsknął śmiechem i dopił swoją herbatę.
- To teraz zastanów się ile
osiągnęłaś faktycznie dzięki swoim umiejętnościom, a ile dzięki ładnej buzi i
cyckom. I druga rzecz, czy naprawdę aż tak daleko zaszłaś w swojej karierze, że
możesz się uważać za lepszą od innych. Skończyłem.
Kobieta
nie zdążyła nic powiedzieć, bo w tym momencie zawibrował telefon Mazura.
Mężczyzna wyjął komórkę z kieszeni i nie patrząc na wyświetlacz, odebrał
połączenie.
- Dobre nowiny Mazur – głos
komendanta wydawał się ożywiony bardziej niż zwykle – dostaliśmy pozwolenie na
zlokalizowanie sygnału z telefonu kochanka Świebodzińskiej.
- No proszę! Nareszcie jakaś dobra
wiadomość – Mazur nie krył zadowolenia – czym przekonaliście prokuratora?
- Za wiele tego nie mieliśmy.
Przedstawiliśmy twoją teorię modląc się w duchu, że to wystarczy. Jak widać,
tam na górze ktoś nas lubi.
- Nie wątpię, dzięki szefie. W
każdym razie teraz czekamy na wyniki. Wiadomo kiedy będą?
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to
może jeszcze dziś.
- Super! Jeszcze raz dziękuję
szefie.
Mężczyzna
rozłączył się, schował telefon do kieszeni i miał już podzielić się z panią
psycholog dobrą nowiną, jednak kobieta go uprzedziła.
- Rozumiem, że dostaliśmy
pozwolenie na namierzenie rozmowy Roberta? – w jej głosie nietrudno było wyczuć
niechęć do Mazura. Gdyby nie fakt, że prowadzą teraz wspólne śledztwo, po
litanii jaką zaserwował jej mężczyzna, wyszłaby z lokalu szybkim krokiem.
- Zgadza się.
Mazur
niespecjalnie przejął się nagłym ochłodzeniem, ze strony kobiety. Wiedział, że
trafił w czuły punkt, co dało mu nieco satysfakcji. Mówił prawdę, zachowanie
kobiety w pewnych chwilach mocno go irytowało, a odporny na jej wdzięki, miał
na tyle duże jaja, by w przeciwieństwie do innych kolegów policji, rzucić jej
to w twarz.
- Teraz pozostaje czekać na wyniki.
*
Los tego dnia
sprzyjał śledczym. Wieczorem, kiedy Mazur siedział w swoim mieszkaniu i oglądał
dokument na National Geographic, zadzownił do niego jeden z techników policyjnych,
którego imienia i nazwiska Mazur nigdy nie potrafił – albo nie chciało mu się –
zapamiętać. Analiza sygnału komórkowego, na podstawie fal komórkowych
wysyłanych i odbieranych przez nadajniki, jasno wskazywały, że Robert Pakuła znajdował
się w pobliżu osiedla, na którym mieszkała ofiara.