poniedziałek, 29 czerwca 2020

EPILOG

Dwa dni później w wiadomościach ukazał się oficjalny komunikat w sprawie śmierci Marcina Świebodzińskiego. Zabójcą okazał się kochanek żony ofiary, Robert Pakuła, którego nazwisko zostało skrócone przez media do jednej litery. Jak się okazało, motywem zbrodni była nieszczęśliwa miłość, którą zabójca obdarzył kobietę.
Audycja przyciągnęła wielu widzów, szczególnie mieszkańców Łodzi, gdzie morderstwo miało miejsce. Wyjątkową uwagę programowi poświęciła jedna osoba. Tomasz Gawron siedział wygodnie w swoim skórzanym fotelu i popijał dopiero co przygotowanego drinka, na który składała się cola, wódka oraz plasterek cytryny.
Z każdym kolejnym łykiem mężczyzna przywoływał w pamięci pierwsze spotkanie z Robertem i żoną Marcina w klubie Burn&Fit. Już wtedy poznał tą kobietę, w końcu było im dane spotkać się wcześniej na jednym z przyjęć integracyjnych zorganizowanych przez jego firmę. Ona jednak zdawała się go nie kojarzyć. Nie trudno było się zorientować, że pomiędzy tą dwójką jest coś więcej niż zwykłe, koleżeńskie relacje. Mimo to, nic sobie z tego nie robił, w końcu nieraz słyszał, jak znudzeni mężczyźni czy też niespełnione kobiety szukają przygód w ramionach osób trzecich, dostarczając sobie w ten sposób emocji, których od dawna brakowało w ich relacjach z partnerem. Nie przejmował się też za bardzo faktem, że dwa razy był mimowolnym świadkiem ich kłótni. On chciał czegoś więcej, ona twierdziła, że to niemożliwe. Argumentowała to tym, że ma męża, że go tak naprawdę kocha... jednym słowem, standardowe wymówki, które zdaniem Gawrona, świadczyły o tym, że kobieta tak naprawdę rozdarta, sama nie wiedziała czego pragnie. I pewnie zapomniałby by o tym wszystkim, gdyby nie jedno zdarzenie.
W momencie gdy Marcin Świebodziński zaczął coraz bardziej zagłębiać się w wydatki firmy, pojawiło się ryzyko, że mężczyzna odkryje iż z jej rachunku wyparowało ponad sto tysięcy złotych. Pieniędzmi tymi Tomasz Gawron przekonał paru urzędników, zasiadających w komisji przetargowej, aby właśnie jego firma ów przetarg wygrała. Wtedy to właśnie jego podświadomość odświeżyła scenę kłótni żony Marcina i jej kochanka. Miał już nawet pójść do niego, powiedzieć o tym. Mężczyzna, zdenerwowany takim obrotem spraw, z pewnością zaniechałby na jakiś czas grzebania w księgach rachunkowych... Właśnie... na jakiś czas. Na jak długo? Czy tego czasu wystarczyłoby na tyle, aby wszystko zatuszować?
Właśnie wtedy, przyszła Gawronowi do głowy szalona myśl. Wykorzystać gniew kochanka przeciwko Marcinowi. Wystarczyło napuścić tych dwóch na siebie, dodatkowo podjudzić nieszczęśliwie zakochanego, aby ten rozprawił się z niewygodnym mężem, który jest przeszkodą do szczęścia. W ten sposób Gawron zyska czas, aby zatuszować swoje machlojki, tylko jak to zrobić? Plan wydawał się prosty, wystarczyło zapoznać się z Robertem, co akurat nie było trudne. Wystarczyło bowiem zapisać się na kurs gry w squasha, który prowadził. Następnie zdobyć zaufanie i pogadać jak chłop z chłopem przy piwie o kobietach. Nie sugerować wprost, ale tak poprowadzić rozmowę, aby nienawiść, która tliła się w Robercie w stosunku do Marcina, rozpaliła do rozmiarów pożaru, który po woli pożera duszę, zostawiając jedynie zgliszcza moralności, które w człowieku tkwiły. Czasu co prawda było niewiele, bo Marcin był coraz bliżej uporządkowania finansów firmy, jednak Robert okazał się podatny na wszelkiego rodzaju sugestie. Gawron miał doświadczenie w prowadzeniu negocjacji, wręcz urabianiu ludzi na swoją modłę. Wiedział, że gdy ktoś jest mentalnie pod ścianą, zgodzi się na wiele.
Plan był prosty, Robert miał zaczaić się na swojego oponenta i spuścić tęgie lanie. Jak się potem okazało, zrobił więcej niż trzeba. Z początku zaniepokoiło to Gawrona, ale z każdą kolejną chwilą czuł, jakby olbrzymi ciężar spadł mu z serca. Potrzebował tylko paru dni, a zyskał ich nieograniczoną ilość. Jego plan działała i to lepiej niż zakładał.
Tylko jedna rzecz nie dawała mu spokoju. Ten policjant, który prowadził śledztwo. Był wczoraj u Gawrona. Zadawał pytania na temat tej cholernej plakietki. Pytał o to, czy dwadzieścia minut przed zabójstwem wykonywał jakieś telefony. Jednym słowem strasznie podejrzliwy i niebezpieczny typ.
Kilka najbliższych dni będzie decydujące. Gawron będzie siedział jak na szpilkach i wyczekiwał kolejnych komunikatów z tej sprawy. Czy Robert o nim wspomni? Czy powie, że rozmawiali tuż przed zabójstwem?
Tomasz Gawron dopił drinka i ciężkim krokiem udał się do kuchni, aby zrobić sobie kolejnego.

*

Mazur stał długi czas na dworze. Wiatr lekko smagał jego twarz, a krople deszczu obmywały kurtkę z całodniowego kurzu. Park Podolski o tej porze był prawie całkowicie wyludniony. Może kilka osób zdecydowało się na spacer z psem, ale nawet gdyby tabuny ludzi przewaliły się teraz przez ten zielony teren, Mazur w ogóle by tego nie zanotował. W głowie analizował wszystkie fakty, które zabrał i powoli łączył w całość.
Kilka minut po 21 udał się na krótką przejażdżkę, a dokładnie spod budynku, w który pracował Świebodziński, przejechał do miejsca, skąd według operatora telefonii komórkowej wykonane zostało ostatnie połączenia do Roberta Pakuły. Odczekał dokładnie tyle ile trwała rozmowa, według zapisu na kamerze. Po tym zawrócił auto i udał się z powrotem do firmy. Zajęło mu to około pół godziny. Przypadek? Możliwe.
A ten numer z zapomnianą karta? Akurat tego dnia...
Mazur podniósł głowę do góry tak, że teraz krople deszczu spadały na jego czoło.
- Ty coś wiesz! Ale ja nie jestem w stanie ci tego udowodnić.
Rzekł te słowa do siebie, ale na tyle głośno, że kobieta przechodząca obok z psem, spojrzała podejrzliwie na niego i przyspieszyła kroku.

wtorek, 29 października 2019

ROZDZIAŁ VI


Następnego dnia, rano Robert Pakuła siedział na niewygodnym drewnianym krześle, w niedużym pokoju przesłuchań, który mieścił się na komendzie przy ulicy Kościuszki. Głowę miał pochyloną, a rękoma opierał się o drewniany stół, który stał przed nim. Szybkie ruchy palców obu dłoni, które na przemian splatały się i rozprostowywały, wyraźnie wskazywały na duże zdenerwowanie. Po drugiej stronie stołu, niczym kat czekający na wykonanie wyroku, siedział oparty na krześle Mazur, który jedną rękę miał przewieszoną przez oparcie, a drugą ułożoną na blacie, o który palce rytmicznie wystukiwały rytmicznie tylko jemu znaną melodię.
- Nieładnie panie Robercie, bardzo nieładnie – głos policjanta był spokojny i opanowany. Ile to już razy miał do czynienia z ludźmi, którzy kłamali w żywe oczy podczas przesłuchania, tego sam już nie wie.
Na początku, bardzo go to denerwowało, gdyż nieprawdziwe informacje spowalniały śledztwo, a nawet sprawiały, że trzeba było się cofnąć nawet do początku. Jedni kłamali ze strachu, inni z wyrafinowania. Niemniej, kłamstwo pozostaje kłamstwem, nieważne jakimi motywami się kierować. Z biegiem czasu policjant znieczulił się na to i teraz emanował od niego niczym niezmącony spokój.
            Robert nie podnosił głowy. Szczęka mu drgała i wykonywała powolne ruchy tak, że zęby zgrzytały o siebie, tak głośno, że słyszał to nawet przesłuchujący go policjant.
- Nie ma mi pan nic do powiedzenia? Dobrze, w takim razie pozwoli pan, że ja panu powiem, jak wygląda sytuacja. Już teraz za składanie fałszywych zeznań grozi panu kara pozbawienia wolności do lat trzech. Mamy zatem dwie opcje – Mazur wyciągnął zaciśniętą pięść, grzbietem skierowaną w kierunku przesłuchiwanego mężczyzny i wyprostował palec wskazujący – pierwsza, przyznaje się pan do kłamstwa. W dalszym postępowaniu wyjaśnia nam pan, co zaszło, a właściwie tylko potwierdza pan naszą teorię, że to pan zabił Marcina Świebodzińskiego…
            Robert zerwał się z krzesła tak szybko, że mebel upadł z hukiem na podłogę. W tym momencie do pokoju wbiegł uzbrojony funkcjonariusz policji, którego Mazur powstrzymał gestem ręki.
            - Proszę mi nie przerywać i usiąść z powrotem, teraz ja mówię.
            Mężczyzna stał jeszcze przez chwilę, po czym postawił przewrócone krzesło i bezradny opadł na nie.
            - Drugie wyjście – policjant wyprostował środkowy palec – idzie pan w zaparte i nie przyznaje się do winy, jednak my i tak dojdziemy do prawdy. Niestety, ale wszystko wskazuje przeciwko panu. Po pierwsze operator sieci komórkowej z dokładnością do kilkunastu metrów ustalił, że z pańskiego telefonu dokonywano połączenia z okolic osiedla, na którym mieszkała ofiara, dokładnie na kilkanaście minut przed tym, zanim popełniono morderstwo. Zataił to pan, co już robi z pana podejrzanego. Po drugie miał pan motyw, a proszę mi uwierzyć, zabójstwo z miłości znajduje się w pierwszej trójce w hierarchii powodów, dla których zabójca decyduję się na ten krok.
- Jestem niewinny… - głos Robertowi drżał – mam świadka…
- Ooo – Mazur wstał od stołu i zaczął się przechadzać po pokoju – a skoro o świadku mowa, to niech mi pan wierzy, z nim także sobie porozmawiamy.
            Policjant zamilkł i czekał na reakcję przesłuchiwanego. Robert siedział przy stole, tak jak przedtem i milcząc, wpatrywał się w brązowy blat stołu.
- Na chwilę obecną jest pan zatrzymany pod zarzutem zabójstwa Marcina Świebodzińskiego. Zatrzymanie ma charakter tymczasowy, ale postaramy się, żeby prokurator nie wypuścił pana aż do rozprawy. To wszystko.
            Za drzwiami pokoju przesłuchań czekała Dorota, która do tej pory przysłuchiwała się rozmowie zza weneckiego lustra, które znajdowało się za plecami policjanta.
- Szybko poszło.
- Same poszlaki, ale powinno wystarczyć, by go skazać. Może do tego czasu zrozumie jak poważna jest sprawa i ruszony wyrzutami sumienia, zmięknie i przyzna się do winy.
- Gdy go przesłuchiwałeś, poprosiłam, aby ktoś pojechał po Marka Banaszkiewicza. Jeśli przyzna się, że alibi było fałszywe i Robert zmusił go do składania fałszywych zeznań, proces poszlakowy w zupełności wystarczy.
- Spoko, dzięki.
            Kobieta kiwnęła głową, odwróciła się i miała już odejść.
- Posłuchaj, co do wczoraj…
- Zapomnij – odpowiedziała, nie odwracając głowy.
- W każdym razie, przepraszam.
            Dorota przez dłuższą chwilę nic nie odparła, wzięła kilka głębszych oddechów.
- W porządku.
            W tej chwili podszedł do nich wysoki policjant, którego wyraz twarzy nie zwiastował nic dobrego.
- Dzwonili właśnie z radiowozu, z miejsca gdzie pojechali po Marka Banaszkiewicza. Chłopak nie wrócił wczoraj na noc. Rodzice chłopaka zgłosili zaginięcie.

*

- To jakiś sen wariata – Mazur krążył po posterunku od biurka do biurka.
            Dorota siedziała na krześle kreśląc długopisem szlaczki, na kartce papieru.
- Nikt mi nie wmówi, że to przypadek. Owszem zdarzają się, ale to przypomina te wszystkie wypadki samochodowe czy też z zawałem serca przy okazji wielkich afer finansowych z udziałem polityków.
- Sugerujesz, że…
- Nic nie sugeruję! – mężczyzną zatrzymał się i popatrzył na kobietę, która nie odrywała wzroku od na wpół zabazgranej kartki papieru – zaczynamy z jednym trupem i nagle ni z tego ni z owego ginie nam świadek, którego zeznania mogą ostatecznie pogrążyć głównego winnego. Brzmi to jak w jakimś tanim kryminale, a jednak się zdarzyło naprawdę.
- Na razie nic nie możemy zrobić. Chłopak mógł wyjść na imprezę, do znajomych, gdziekolwiek. Wiem co myślisz, sama mam pewne podejrzenia. Rozmawiał ktoś z jego rodzicami?
- Tak, Tomek. Twierdzą, że Marek dzwonił do nich z pracy i mówił, że spóźni się godzinę. Matka jego twierdzi, że przez telefon wydawał się poddenerwowany.
- Z nami jak rozmawiał, też nie zachowywał się swobodnie. Co prawda, niektórych ludzi krępuje czy wręcz napawa niepokojem widok policyjnej odznaki, ale tacy z reguły mówią jak najwięcej, żeby wyjść na jak najbardziej wiarygodnych. Mówię oczywiście o takich, co to nie mają niczego na sumieniu.
- Kurwa. Będę musiał znowu pogadać z podejrzanym. Prawdopodobnie był jedną z ostatnich osób, która wczoraj widziała naszego zaginionego.
- Teraz się do niego wybierasz?
- Nie, najpierw muszę coś sprawdzić. Gdzie znajdują się osobiste rzeczy podejrzanego?
            Kobieta zrobiła zdziwioną minę.
- W depozytorium, powinny być gdzieś na wierzchu, a do czego ci one?
- Muszę coś sprawdzić. Niedługo wrócę.
            Mężczyzna niemal wybiegł z posterunku, zostawiając lekko oszołomioną kobietę samą.

*

            Niecałe dwie godziny po tym, jak zaprowadzono Roberta do celi, mężczyzna znów siedział w pokoju przesłuchań. Jego stabilność emocjonalna zaczynała przypominać dwunożne krzesło, jedno drobne popchnięcie i posypie się niczym domek z kart.
- Chyba nie dane jest dzisiaj panu odpocząć.
- Nie mam nic więcej do powiedzenia – mężczyzna wycedził przez zęby, z trudem hamując drżenie rąk.
- Myślę, że nie ma pan wyboru. Pana kolega zaginął.
            W pokoju zapanowała cisza. Robert uniósł głowę i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w policjanta.
- Dobrze pan usłyszał, zaginął.
- Jak to?
- To staramy się ustalić. Kiedy widział go pan po raz ostatni?
- Sugeruje pan…
            Mazur powstrzymał go gestem ręki.
- Niczego nie sugeruję i proszę odpowiadać na pytania.
- Wczoraj w pracy – odparł mężczyzna po dłuższej chwili.
- Rodzice Marka twierdzą, że dzwonił do nich był poddenerwowany, wie pan dlaczego?
            Robert pokręcił przecząco głową.
- Mówili też, że miał się spóźnić. Nie wie pan czy był z kimś umówiony?
- Nie, nic nie mówił – mężczyzna z trudem wymawiał pojedyncze słowa. Jakby wielki kamień ugrzązł mu w gardle i nie pozwalał wydostawać się dźwiękom.
- Muszę zadać to pytanie – głos Mazura jakby złagodniał, stał się mniej oficjalny - co pan robił wczoraj po pracy?
- Ja naprawdę nie wiem co się stało z Markiem! – Robert tym razem nie podrywał się z krzesła. Chyba poprzednie przesłuchanie odebrało mu resztki sił i pewności.
- Nie suferuję, że pan wie. W tej sprawie o nic pana nie oskarżam, ale był pan jedną z ostatnich osób, które widziały zaginionego, stąd to pytanie.
- Ja – mężczyzna zastanawiał się przez chwilę – wróciłem do domu po pracy.
- Nigdzie pan nie jechał?
- Nie, to znaczy na myjnie samochodową przy Admiralskiej, a potem do domu.
- Mieszka pan przy Inflanckiej prawda?
- Tak, Inflancka 91.
- Czyli mam rozumieć, że tego dnia nie jechał pan nigdzie indziej?
- Nie. Po co to panu?
            Mazur wyjął komórkę i zaczął się nią bawić, jakby zapomniał, że prowadzi przesłuchanie.
- Jaką trasą pan wracał do domu?
            Mężczyzna popatrzył zdziwiony na policjanta, jednak odpowiedział na pytanie.
- Tak jak zawsze. Traktorowa, Limanowskiego, potem Włókniarzy w Pojezierską, a stamtąd już prosto do domu.
- Na myjnie a potem do domu mam rozumieć?
- No tak?
- I jest pan pewien, że to wszystko?
- No przecież mówię! – mężczyzna denerwował się jeszcze bardziej.
- Podziwiam pana – odparł spokojnie Mazur, który wstawszy od stołu zaczął się przechadzać po pokoju – jest pan oskarżony o zabójstwo, pana kolega, od którego zależy pana alibi, zaginął, a pan dalej kłamie i to nawet przekonująco.
            Robert poczuł jak wstrząsają nim dreszcze. Zaskoczony z niedowierzaniem patrzył na policjanta, który krążył kilka kroków od niego niczym sęp wokół swojej ofiary. Zbyszek podszedł bliżej i położył na stole telefon, przodem skierowanym do podejrzanego. Mężczyzna niepewnie popatrzył na wyświetlacz, na którym w aplikacji „Google Maps” wyznaczona była trasa jego powrotu do domu.
- Według tej mapy, jadąc prosto do domu twierdzi, powinien pan pokonać dystans dziewięciu, no powiedzmy dziesięciu kilometrów. Tymczasem porównałem dzisiejszy stan licznika w pańskim samochodzie z dniem poprzednim i wie pan co?
            Mężczyzna podniósł wzrok do góry i w jednej chwili zbladł.
- Licznik wskazuje, że od naszej wczorajszej rozmowy do dnia dzisiejszego, pokonał pan dystans nie dziesięciu kilometrów a ponad stu. Dziwne, zważywszy na fakt, że według pańskich słów, nigdzie dalej pan nie jechał, a tutaj przyjechał pan przywieziony radiowozem. Pyta pan skąd znam stan pańskiego licznika? Wczoraj gdy rozmawialiśmy i podziwiałem wnętrze pańskiego auta, przyjrzałem się desce rozdzielczej. Na liczniku widniała liczba sto pięćdziesiąt tysięcy dwieście trzydzieści trzy kilometry. Około dwóch godzin temu pozwoliłem sobie na pożyczenie kluczyków do pańskiego samochodu z depozytu. Udałem się pod blok gdzie trzyma pan swoje cudo i niech pan zgadnie. Licznik wskazywał sto pięćdziesiąt tysięcy trzysta dwadzieścia dziewięć. Więc albo pan kłamie albo pożyczył pan komuś swój samochód i tutaj poprosimy o dane tej osoby. No chyba, że ktoś bez pańskiej wiedzy pożyczył sobie pańskie auto na wieczór i potem grzecznie odstawił.
            Robert siedział blady niczym ściana. Trząsł się przy tym, jakby siedział nie w ciepłym pomieszczeniu a na zimnym dworze w samej koszulce i spodniach. Mazur miał wrażenie, że jeszcze chwila i z tych nerwów spadnie z krzesła lub straci przytomność. Jeszcze tylko jeden prosty cios i się przyzna. Czuł to, dlatego nie zamierzał odpuścić.
- Więc jak będzie? Brakuje nam około dziewięćdziesięciu kilometrów. Niech mi pan uwierzy, że za chwilę wyjdę z tego pokoju i każę ludziom z działu technicznego przeszukać pańskie auto w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak, że pomógł pan Markowi zniknąć. Następnie wydam im polecenie przeczesać teren promieniu 40 kilometrów od miasta, w celu znalezienia Marka lub tego co z niego zostało. Minęła ledwo doba, zważywszy na fakt, że pogoda, a co za tym idzie także i gleba, w której spoczywa nieboszczyk są zimne, ciało wolniej podlega rozkładowi, a tym samym psy tropiące nie powinny mieć problemu, ze znalezieniem zwłok.
            Mężczyzna nie wytrzymał i w jednej chwili schował twarz w dłoniach i zaczął płakać.

wtorek, 22 października 2019

ROZDZIAŁ V


Mazur siedział w swoim mieszkaniu na kanapie i wsłuchiwał się w odgłosy kropel deszczu, które bębniły o jego parapet. Z głośników komputera dobiegała cicho piosenka Deep Purple – Child in Time z charakterystyczną wejściówką.
W jednej chwili cała teoria Mazura na temat morderstwa legła w gruzach. Samo śledztwo natomiast trafiło do punktu wyjścia. Śledztwo, które z początku wydawało się wręcz błahe i na którego rozwiązanie potrzebne będzie tylko kilka dni, skomplikowało się w najgorszy możliwy sposób. Główny podejrzany miał alibi. Dodatkowo, parę godzin temu Mazur otrzymał maila od pracownika działu administracji budynku, w którym znajdowała się firma ofiary. Z informacji zawartych w wiadomości wynikało, że szef Marcina, który jako ostatni widział ofiarę żywą, był tego wieczoru w  pracy. Nie było nawet sensu prosić prokuratora o to, aby ten zebrał od operatora informacje skąd tamtego dnia Robert dzwonił do swojej kochanki. Raz, że nie było podstaw, a nawet jeśli udałoby się takie informacje uzyskać nic by one nie dały. W końcu telefon nie jest integralną częścią człowieka, choć niektórzy wydają się go mieć przyspawanego do ręki. Mazur analizował wszystko po kolei, każdą pojedynczą poszlakę, zastanawiając się przy tym czy czegoś nie przeoczył.
Z zadumy wyrwał go dzwonek do drzwi. Mężczyzna spojrzał na zegarek, dochodziła dziewiąta wieczór. Niechętnie podniósł się z kanapy i udał do przedpokoju.
- Cześć – Szewczyk stała w drzwiach. Z wyrazu jej twarzy Mazur wyczytał irytację – mogę wejść?
Nie czekając na odpowiedź, kobieta weszła do mieszkania.
- Dzwoniłam do ciebie, mógłbyś łaskawie odebrać.
- Mam wyciszony telefon – odparł spokojnie Mazur i zamknąwszy drzwi udał się do pokoju – chcesz coś do picia?
- W sumie… cokolwiek… - złość, którą odczuwała szybko się ulotniła i ustąpiła miejsce zmęczeniu. Szewczyk weszła do pokoju za Mazurem i z ulgą usiadła kanapie – jak dobrze. Mam dość.
- Stało się coś?
- Zgadnij. Nasz, a raczej twój główny podejrzany ma alibi. Tak szybko się rozłączyłeś, że nie miałam możliwości spytać, jak przebiegła rozmowa z szefem naszej ofiary. Byłam potem znowu u żony Świebodzińskiego, ale sama nie wiem na co liczyłam.
- Ma alibi.
- Proszę?
- Sprawdziłem co robił w czasie, gdy zostało popełnione morderstwo. Siedział w firmie.
- Czyli jego także podejrzewałeś? Właściwie, gdyby się tak głębiej nad tym zastanowić… w końcu to on widział ofiarę jako ostatni, ale brak mi motywu.
Mazur wyszedł z kuchni z dwoma kubkami parującej herbaty. Jeden podał kobiecie, a drugi postawił na stole, przy którym zaraz usiadł.
- Pracowali nad nowym oprogramowaniem do liczenia głosów. Cała księgowość była na jego głowie. W sumie jakby się nad tym głębiej zastanowić, to moje podejrzenia w tym kierunku wydają się teraz śmieszne. Bo po co gość miałby zabijać pracownika, na którego barkach spoczywa cały ten system księgowy?
- Tylko oni dwaj pracowali nad tym projektem?
- Był jeszcze trzeci członek zespołu.
- Co wiemy o nim?
- Tyle, że w dniu morderstwa leżał w łóżku z gorączką.
Kobieta parsknęła.
- Klasyczna wymówka, gdy coś się dzieje.
- Niestety, matka z którą mieszka, potwierdziła jego słowa. Byłem u niego dzisiaj, zaraz po wizycie w biurze, dlatego nie odbierałem telefonów.
Zapanowało milczenie, które dopiero po dłuższej chwili przerwał Mazur.
- Czego dowiedziałaś się od Roberta?
- Już ci mówiłam, był wtedy w pracy. Potwierdziła to dziewczyna pracująca w recepcji. Sprawdziłam to miejsce. Jest tam tylko jedno wyjście, ponieważ było mało ludzi, a jego zna i to chyba dobrze, więc nie może być mowy o pomyłce. Poza tym o tej samej godzinie pracował inny instruktor, który potwierdza, że Robert był wtedy w pracy.
- Czyli nie mamy nic.
- Nic.
- Tym bardziej, jeśli dodamy do tego analizę sekcji zwłok. Brak odcisków palców, brak jakichkolwiek śladów DNA… nie wiem... brak chusteczki, niedopałka papierosa. Do diabła! Prawie centrum miasta, strzeżone osiedle, stróż, ogrodzenie, monitoring, a pośrodku tego wszystkiego jeden gość zabija drugiego i nie można ustalić tożsamości zabójcy! Akurat się tak złożyło, że nikt tego dnia nie kręcił się po osiedlu, mieszkańcy nic nie widzieli z okien, bo każdy był zajęty sobą – w sumie nie ma co się dziwić. Jednym słowem, zbrodnia doskonała!
Kobieta siedziała w milczeniu i obserwowała gniew, któremu poddał się jej kolega z pracy, co w przypadku Zbyszka było rzadkością. Mężczyzna krążył po pokoju z rękoma zaplecionymi za głową. Co chwila się zatrzymywał i opierał dłońmi o stół, na którym stała chłodna już herbata.
- Przykro mi – Szewczyk wstała i odstawiła kubek na stolik z radiem, który stał obok kanapy – miałam nadzieję, że chociaż tobie się udało coś znaleźć. Pójdę już.
Mazur nic nie odpowiedział tylko pokiwał lekko głową. Słowa kobiety docierały do niego jakby przytłumione. Lubił pracować nad skomplikowanymi sprawami, jednak czasami denerwował się, gdy jego teoria – mimo bezbłędnie przeprowadzonego rozumowania – okazywała się błędna.
- Do zobaczenia jutro.
- Tak…trzymaj się.
Gdy tylko pani psycholog wyszła, Mazur udał się do drugiego pokoju, gdzie cicho pracował laptop mężczyzny. Chciał go wyłączyć i by to zrobił, gdyby nie to, że przeglądarka internetowa była otwarta na jego skrzynce, na którą właśnie przyszedł nowy mail. Nadawcą był chłopak z działu administracji, który parę godzin temu wysyłał Mazurowi informacje na temat wejść i wyjść Tomasza Gawrona. Wiadomość przyszła pół godziny po pierwszym mailu.
Mężczyzna najechał kursorem na maila, otworzył kliknięciem myszki i zaczął czytać jego zawartość.

Dobry wieczór panie sierżancie,

Piszę w nawiązaniu do pierwszego maila, którego wysłałem do Pana w sprawie niejakiego Tomasza Gawrona. Może to nic istotnego, ale pomyślałem, że chciałby pan to wiedzieć. Bardzo proszę o kontakt. Mój numer znajduje się w stopce maila

Pozdrawiam
Maciej Nowak
Administration specialist
Tel.: 631-123-512

Mazur przeczytał maila dwa razy, po czym chwycił za telefon i wykręcił podany numer. Czuł nagły przypływ adrenaliny, który momentalnie go pobudził. W tym momencie był jak narkoman, któremu zaaplikowano nową dawkę ulubionego towaru. Ożywiony, pełen pasji i energii wyczekiwał, aż chłopak wreszcie odbierze telefon. W końcu straciwszy nadzieję, miał odłożyć urządzenie i spróbować za kilka minut jeszcze raz, gdy z głośnika zabrzmiał młodzieńczy głos.
- Słucham?
- Tutaj Starszy Sierżant Mazur z tej strony. Przed chwilą odczytałem pańskiego maila.
Na chwilę zapanowało milczenie. Mazur miał wrażenie, że jego rozmówca stara się usilnie powstrzymać ziewanie.
- Aaaa… dobry wieczór – odparł w końcu chłopak – trochę mi się przysnęło.
- Przepraszam, że obudziłem. Po prostu zainteresowała mnie pańska wiadomość, a nie chciałem tego odkładać.
- W porządku rozumiem. Nie ma problemu.
- Przechodząc do rzeczy, o czym chciał mi pan powiedzieć?
- Nie wiem czy to ważne, może zwykła głupota, a ja zawracam panu głowę…
Mazur myślał, że eksploduje. W tej konkretnej chwili interesowały go jedynie fakty, które chłopak ma mu do przekazania, a temu zbiera się na wylewność. Ugryzł się jednak w język i czekał cierpliwie na konkrety.
- Chodzi o to, że nie zgadza mi się jedna rzecz. W ogóle pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Rozumiem, że przejrzał pan już wykaz, który panu przesłałem?
- Tak.
- To jest właśnie dziwne, otóż tego dnia pan Tomasz Gawron o numerze… - chłopak na chwilę przerwał – numerze pracownika 322706 był tego dnia w pracy, jak pan już wie, ale co dziwne zgłosił także, że zostawił badga w domu.
            Chłopak zrobił pauzę jakby specjalnie, aby Mazur mógł spokojnie przetrawić to, co właśnie usłyszał.
- To jest właśnie dziwne, no dobra może nie do końca. Mógł nie znaleźć wejściówki w kurtce, a spieszył się i poprosił Sandrę, to znaczy naszą recepcjonistkę o wydanie tymczasowego banga. Mamy takie czy to dla wizytatorów czy też właśnie na takie okazje jak ta. Sandra lub kto tam akurat jest wtedy w recepcji wydaje coś takiego i nadaje odpowiednie dostępy. Później jest tak, że taki pracownik, który zapomniał swojej wejściówki pisze do nas maila. Podaje w nim swoje imię, nazwisko i numer pracownika. Następnie informuje nas o tym, że zapomniał swojej karty i w mailu przesyła numer tej tymczasowej. My wówczas na podstawie tego maila, zapisujemy takie informacje w specjalnym pliku. Jest to w interesie tej osoby, bo jeśli tego nie zrobi, to w miesięcznym raporcie, wyjdzie mu po prostu, że danego dnia nie było go w pracy. Jednak pan Tomasz nie przesłał tego.
- Czyli jak rozumiem, Sandra wydała mu wejściówkę tymczasową, a on potem posługiwał się swoją kartą tak?
- Nie do końca.
- Słucham?
- Posługiwał się obiema kartami.
- Ale mówiłeś, że bez maila, który musi do was napisać osoba, która zapomniała karty, nie jesteście w stanie przypisać wejściówki tymczasowej do niego.
- Zgadza się, jednakże dostaliśmy maila z taką informacją, tyle że nie od niego, a od Sandry?
- Chce pan powiedzieć, że to ona was o tym fakcie poinformowała? A Tomasz Gawron o tym wiedział.
- Myślę, że nie wiedział. Ogólnie jest tak, że recepcjoniści mają na to wywalone. Zgubiłeś, to się potem martw. Gdy ktoś przychodzi i mówi, że zapomniał badga, recepcjonista pyta go o firmę z której jest. Następnie dzwoni do któregoś z team-leaderów lub managerów i pyta o potwierdzenie, że taki pan X czy taka pani Y tutaj pracuje. Jeśli uzyska potwierdzenie, dostaje kartę i dalej ich nie obchodzi. Sandra pod tym względem jest naprawdę ogarnięta i sama wysyła maila do nas, na wszelki wypadek, jakby ktoś zapomniał.
            Mazur uśmiechnął się pod nosem. Ta sympatyczna osobą, którą spotkał wtedy na recepcji, mogłaby z powodzeniem pracować w policji. Skrupulatność to dziś cecha deficytowa.
- Wspomniałeś, że Tomasz Gawron używał obu kart.
- Tak. Swojej karty użył dokładnie o godzinie 9:32, gdy przyszedł do pracy. Później w godzinach 17:31 – 17:48, pewnie wyszedł wtedy na obiad do naszej tawerny.
- Tawerny?
- Tak mówimy na restaurację, która znajduje się w naszym budynku. W tych godzinach są upusty.
- Rozumiem. Zakładam, że później używał jej podczas wychodzenia.
- Zgadza się, była to godzina…
- To bez znaczenia, a ta druga karta?
- Użył jej dwa razy. Raz, żeby wyjść i raz żeby wejść.
- W jakich to było godzinach?
- Wyjście miało miejsce o 21:05, a wejście 21:36.
            Mazur zanotował godziny i podziękowawszy Maćkowi rozłączył się. Przez chwilę wpatrywał się w figurkę sowy, która stała na jednej z półek kredensu. Im dłużej człowiek patrzył w  okrągłe, czarne oczy sztucznego puchacza, tym bardziej hipnotycznemu poddawał się stanowi. Mazur dostał kiedyś tą figurkę od byłej dziewczyny i tak mu się spodobała, że nie pozbył się jej nawet po ich rozstaniu. Często powtarzał, że Sherlock Holmes miał swoją czaszkę, a on ma swoją sowę.
- Panie sowo, ktoś tutaj kłamie. Pytanie teraz czy jest to celowe, czy gość jest aż tak zapracowany.
            Spojrzał jeszcze raz na kartkę, na której zanotował godziny i nagle coś zaskoczyło k l i k. To dziwne uczucie, gdy pewne elementy zaczynają do siebie pasować, choć nie wiesz jeszcze jak je wkomponować w całość. Wiesz, że dzwonią, ale nie wiesz, w którym kościele.

*

            Szedł wzdłuż długiego korytarza, mijając kolejne drzwi. Był tutaj wiele razy, więc doskonale wiedział gdzie się kierować. Zatrzymał się przy masywnych wrotach, zrobionych z ciemnego brązowego drewna. Wisiała nad nimi niewielka tabliczka z napisem „Archiwum”.
            Nacisnął mosiężną klamkę. Drzwi otworzyły się bez najmniejszego skrzypnięcia i wszedł do komnaty. Była ona nietypowa. Szeroka na ledwie trzy metry, jednak na tyle długa, że sięgała jej drugi koniec, niknął gdzieś za horyzontem. Na ścianach po obu stronach wisiały wysokie na trzy i szerokie na dwa metry obrazy. Pod każdym z nich znajdowała się tabliczka, na której widniał opis.
            Po dłuższym czasie zatrzymał się przy jednym z nich. Dopiero teraz podniósł wzrok i przyjrzał się nietypowemu freskowi, który przedstawiał spersonifikowaną śmierć, która stała przodem do widza z kosą w jednej ręce i łańcuchem składającym się z dwóch ogniw w drugiej. Natomiast z ust jej sterczała fajka, z której dobywały się kłęby dymu. Obok postaci, rosło drzewo, które właśnie zaczęło wydawać owoce.
            Przesunął wzrok niżej i przeczytał opis: „W prawej ręce KOSĘ dzierży ŚMIERC, osadzoną na długim KIJU. Obok niej stoi DRZEWO, w które uderzała ŁAŃCUCHEM i KOSĄ. Co było jej celem? Czyżby ŚMIERĆ miała ochotę na rosnące na DRZEWIE WIŚNIE?”
            Niżej widniał jeszcze jeden napis: „Godzina powstania obrazu: Kiedy ŁĄBĄDŹ wydłużył swą SZYJĘ do GAŁĘZI z BALONAMI”
W jednej chwili wszystko zniknęło: kamienne ściany, obrazy, tabliczki. W jednej chwili cały pałac zamienił się z powrotem w zwykłe mieszkanie w bloku.
Mazur wstał z kanapy i podszedł do biurka. Na jednej z kartek zanotował numer: 721-187-216 oraz godzinę 21:19.
Od kiedy nauczył się systemu mnemonicznego zwanego potocznie „Pałacem Pamięci”, często organizował sobie wycieczki w to miejsce tak głęboko osadzone w zakamarkach jego umysłu.
Liczby, które zapisał były numerem telefonu, który Mazur zanotował w pamięci, gdy przeglądał komórkę Roberta. Miał już go nawet wymazać z pamięci, po tym jak się okazało, że mężczyzna miał alibi, ale skoro Robert w tych godzinach znajdował się w piwnicach, gdzie według słów Szewczyk, komórki traciły zasięg, to jakim cudem odebrał on połączenie o tej porze? Mógł oczywiście wyjść na chwilę na dwór, ale… cholera, ale jestem głupi – zaklął w myślach. Mógł poprosić panią psycholog, aby ta spytała sekretarki czy jego znajomego o to, czy może wychodził w tym czasie, na pewno coś by pamiętali.
Wziął komórkę do ręki i wybrał numer do komendanta.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, która jest właśnie godzina?! – grzmiał wybudzony ze snu mężczyzna – przepraszam kochanie, ale kretyn z pracy do mnie dzwoni.
- Niech mnie pan wysłucha, zanim ciśnie słuchawką o ścianę. To bardzo ważne – ton głosu Mazura był na tyle poważny, że komendant nie rzucił lawiną obelg w jego stronę – chciałbym, żeby sprawdził pan coś dla mnie, ma pan coś do pisania?
- Chwileczkę, zaraz – ze słuchawki dobiegły szelesty, świadczące o tym, że komendant szukał czegoś po szufladach – mów.
- Po pierwsze potrzebuję wiedzieć gdzie znajdował się właściciel numeru telefonu 721-187-216 między godziną 21 a 22. Szczególnie interesuje mnie godzina połączenia 21:19 plus minus pięć minut.
- Co to za numer?
- Był w komórce Roberta, gdy sprawdzałem wykaz jego połączeń.
- Dzwoniła Szewczyk, facet ma alibi. Chyba za bardzo się zapędziłeś Mazur.
            Zbyszek podzielił się z komendantem swoimi przemyśleniami na ten temat. Mimo alibi Robert dalej znajdował się w kręgu podejrzeń. Miał motyw. Co do świadków, to Mazur postanowił z samego rana wybrać się do tego miejsca i popytać ludzi oraz spotkać się może z samym Robertem.
            Mazur włączył przeglądarkę internetową i odszukał stronę klubu Burn&Fit. W soboty pracowali od 10 do 18, w niedziele wolne, natomiast w pozostałe dni od 8 do 22.

*

            - Przyznam, że sama nie wiem, co o tym myśleć. Swoją drogą mogłeś mi to wczoraj powiedzieć, a nie odrzucić połączenie, jak ostatni cham.
            Mazur i Szewczyk byli właśnie w drodze do klubu fitness gdzie pracował ich podejrzany. Dochodziła godzina dziesiąta, więc zaraz powinni otwierać. Wcześniej Mazur zadzwonił do pani psycholog i podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami, zarówno co do Roberta, jak i tego dziwnego przypadku z dwoma badgami Tomasza Gawrona i jego tajemniczymi wyjściami.
- Dopiero późnym wieczorem na to wpadłem. Poprosiłem starego, żeby postarał się o pozwolenie na identyfikację numeru, ale nie spodziewam się za wiele.
- Szczerze mówiąc, to ja też nie. Załóżmy, że ma on związek ze sprawą, to najpewniej jest to numer na kartę. Niby jest ta ustawa antyterrorystyczna o rejestracji SIM, ale wystarczy, że ktoś taki pierwszemu lepszemu pijaczkowi da parę groszy i poprosi, aby kupił kartę na swoje nazwisko w pierwszym lepszym punkcie.
- Chwytam się przysłowiowej brzytwy. Jeden został przyłapany na kłamstwie, tylko dlatego, że Sandra jest sumienna.
- Sandra?
- Ta recepcjonistka w budynku, gdzie pracowała ofiara.
- Jesteście na ty? – Dorota zaśmiała się cicho – nie próżnujesz.
- Zazdrosna jesteś, że się nie biorę za ciebie?
- Proszę cię – prychnęła – musiałabym na głowę upaść, żeby się z tobą spotykać.
- Twoja strata, a teraz skup się i powiedz mi jaką postacią według ciebie jest ten cały Robert.
- Mam ci wyrysować jego portret psychologicznych na podstawie dwóch spotkań?
- Jesteś psychologiem.
- Zbyszek, to tak nie działa. To nie film, że patrzysz na kogoś i już wiesz jaki ten ktoś jest. Czasem możesz z kimś być kilka lat, nawet mieszkać z tą osobą, a i tak nie wiesz o niej wszystkiego.
            Mazur wyczuł, że gdy Szewczyk wypowiadała te słowa, jej ton uległ zmianie. Stał się nieco bardziej ożywiony. Pamiętał, że pani psycholog kiedyś z kimś była. Nawet się zaręczyli, ale potem ona odkryła, że ma inną na boku, czy coś w tym stylu. Nie interesował się wtedy tym za bardzo, bo nawet się nie znali, gdy miało to miejsce. Od tego momentu Szewczyk, według słów ludzi, którzy byli z nią bliżej, zmieniła się. Była jeszcze bardziej zacięta w tym co robiła, jeszcze mniej ufna. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ją rozumiał, bo sam przeszedł przez coś podobnego.
- Wiem o czym mówisz – odparł po dłuższej chwili – mieszkasz z kimś, powierzasz swoje tajemnice, otwierasz się na tą osobę i gdy tak stoisz bez gardy, dostajesz cios, którego się nie spodziewasz.
            Dorota popatrzyła zdziwiona na Mazura, którego wzrok był skupiony na drodze. Jechali ulicą Krakowska, mijając właśnie Park Józefa Piłsudskiego na Zdrowiu. Mimo zimnej, jesiennej aury, miejsce to cieszyło się sporą liczbą spacerowiczów, którzy korzystali z uroków sobotniego poranka.
- Jest pewny siebie – zaczęła nagle kobieta – jest to jeden z tych, którzy uważają, że im się wszystko należy. Ale jak mówię, to pierwsze wrażenie. Ta pewność siebie może być pozorna.
- Pozorna? Że niby udaje takiego pewniachę? To jest możliwe?
- Był taki artykuł Pokolenie nieudaczników. Jednym z punktów, który przedstawiał problem współczesnych ludzi młodych, była pewność siebie wynikająca z faktu, że mają dostęp do wszystkiego. Technika, rozrywka, świat stoi przed nimi otworem. Na domiar złego reklamy wmawiają im, że są najlepsi i zasługują najlepsze produkty i tak dalej. Młody człowiek poddawany takim bodźcom naprawdę wierzy, że jest wyjątkowy i że to co świat ma do zaoferowania, jest z myślą o nim. Ta pewność siebie znika, w momencie gdy pojawiają się pierwsze problemy. Gdy bank nie daje pożyczki na zakup nowego auta, gdy rodzice nie chcą kupić nowego iPoda. Słowo nie, nie istnieje w ich języku, a gdy nagle się pojawia i jest ono stanowcze, następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością. Są jeszcze przypadki, w których takiemu człowiekowi coś nastręcza trudności. Postawi sobie jakiś cel, z pozoru prosty i gdy okazuje się, że osiągniecie go nie jest takie proste, jak się na początku wydawało, następuje brutalne zderzenie z rzeczywistością. Cała ta pewność siebie pęka jak bańka mydlana.
- Zakładasz, że to taki typ?
- Zgaduję. Gość jest przystojny, nie mogę powiedzieć. Dba o siebie, podoba się kobietom. Mówiąc kobietom mam na myśli dojrzałe kobiety z wypracowanym światopoglądem, nie mentalne dzieci. To sprawia, że ego się wypełnia. Teraz sobie wyobraź, że taka kobieta mówi koniec, że to był błąd. Chce zostać przy mężu, który w jego opinii jest gorszy.
- Skąd to wiesz?
- Ze sposobu wypowiedzi. Wczoraj, gdy z nim rozmawiałam, pytałam go o kłótnię z żoną ofiary. Wyraził żal, że go zostawia, że wraca do niego, do – jak on to ujął – gościa, który nie potrafił dać jej prawdziwego szczęścia. Przyzwyczajony do brania tego, co mu się podoba, spotkał się z odmową. Jest to dla niego coś nowego, niepojętego co mogło, choć nie musiało, wywołać u niego poczucie gniewu i pchnąć do działania powodowanego emocjami.
- Tym działaniem, może być nawet zabójstwo?
- Zbyszek, wszystko jest możliwe, jeśli mówimy o ludzkiej psychice. Powiedziałam ci to, bo prosiłeś o opinię, ale proszę, nie sugeruj się tym i nie drąż na siłę.
            Mazur nic nie odparł i pozostałe kilka minut drogi przejechali w ciszy.

*

            Klub Burn&Fit znajdował się przy ulicy Siewnej. Jeszcze rok temu znajdował się tutaj kompleks sportowy VeraSport, jednak gdy zmienił się właściciel, zmieniła się też nazwa i zagospodarowano podziemia, które do tej pory w większości świeciły pustkami, zostały zamienione na sale do gry w tenisa na których można było trenować z instruktorem lub pograć ze znajomymi.
            Było kilka minut po dziesiątej i ludzie zaczęli się dopiero zjeżdżać. Funkcjonariusze policji wjechali na parking i ustawili samochód tuż przy wejściu.
- Dorota, czy to nie nasz Robert? – mówiąc to Mazur wskazał na granatowego Volksvagena Passata, który stanął parę samochodów dalej.
- B7, no proszę. Komuś się tu powodzi – odparła z przekąsem kobieta.
- Volkszajzen.
- Co proszę? – Dorota spojrzała pytająco na Mazura.
- Nieważne– Mazur zrobił kilka kroków w kierunku mężczyzny, który siedział jeszcze w samochodzie i zapukał w okienko.
Robert wydał się zaskoczony, gdyż w pierwszej chwili nie poznał zbliżającego się do niego policjanta i dopiero gdy dostrzegł Dorotę, przypomniał sobie kim jest nieznajomy. Uchylił okno i przywitał się z policjantem – nie poznałem pana. Będzie pan bogaty.
- Może kiedyś. Ładne auto – mówiąc to, policjant nachylił się lekko i spojrzał do środka.
- Ładne ale stare – Robert przekręcił kluczyk i zapaliły się lampki na desce rozdzielczej – może chce pan kupić? Sprzedaję, bo szukam czegoś nowszego.
            Mazur zlustrował wnętrze pojazdu, które podobnie jak na zewnątrz, było czyste i zadbane.
- Na razie pozostanę, przy swojej Toyocie.
- No ja właśnie się do Japończyka przymierzam – Robert przekręcił kluczyk w drugą stronę i wyjął go ze stacyjki, po czym otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. – bardziej niezawodne, a że tak spytam, czym pan jeździ?
- Corolla.
- Mnie się akurat Avensisy podobają i starszy model, akurat na moją kieszeń. Pani inspektor, dzień dobry.
- Dzień dobry, ale proszę nie mnie przezywać panią inspektor. Jestem w stopniu Sierżanta – odparła przyjaznym tonem.
- Dobrze, będę pamiętał – mężczyzna uśmiechnął się, po czym zwrócił się znów bezpośrednio do kobiety – czemu zawdzięczam pani wizytę?
- Mój kolega chciałby zadać panu kilka pytań – Szewczyk wskazała na Mazura, który w tym momencie był na etapie rozumienia uczuć słupa na przystanku autobusowym. Wszyscy stoją obok, ale każdy cię i tak olewa.
- Ale wczoraj, złożyłem zeznania.
- Zgadza się, ale to on jest odpowiedzialny za śledztwo i chciał porozmawiać z panem osobiście.
- Spoko, nie ma problemu. Zapraszam do środka, zaniosę tylko rzeczy do szatni.
            Cała trójka weszła do budynku i skręciwszy w prawo, udali się schodami na pierwsze piętro. Mężczyzna poprosił policjantów, o to żeby na niego poczekali, sam natomiast udał się na zaplecze, znajdujące się na tyłach recepcji.
- Mogłaś powiedzieć od razu, żeby wezwał tutaj tych ludzi, którzy potwierdzają jego alibi.
- Chcę, żebyś go najpierw przemaglował po swojemu, to znaczy zadał kilka pytań, a potem poprosił o rozmowę z nimi. A ja poobserwuję jego reakcje.
- Spodziewasz się czegoś?
- Tak zatonęłam w tej twojej teorii, że sama już nie wiem. Często jest tak, że winny popełnionego przestępstwa, gdy widzi, że wzywani są ludzie, od których zależy jego alibi, przejawiają nerwowe zachowanie.
- W sumie masz rację.
- Oczywiście. Nie jest to co prawda reguła, a jedyne co mamy to tylko domysły. Z jednej strony może nam to podsunąć trop, ale z drugiej możemy wyciągnąć błędne wnioski.
- Бабушка надвое сказала[1].
Kobieta miała już coś odpowiedzieć, gdy rozmowę funkcjonariuszy przerwało pojawienie się Roberta
- Już jestem z powrotem, to co? Może się czegoś napijemy?
- Może później. Przejdźmy do miejsca, w którym nikt nam nie będzie przeszkadzał.
- Jasne.
            Mówiąc to Robert poprowadził policjantów do sąsiedniego pomieszczenia, które okazało się niewielką salą z rozłożonymi przyrządami do treningu fitness.
- Zajęcia będą za godzinę, więc do tego czasu mamy tu luz.
            Głos i zachowanie mężczyzny były całkowicie naturalne i w żadnym razie nie zdradzały objawów zdenerwowania. Takie przynajmniej wrażenie odniósł Mazur, który był ciekaw wniosków pani psycholog.
- Dziękuję, to nie zajmie długo. Panie Robercie…
- Wystarczy Robert.
- Robert – Zbyszek uśmiechnął się przyjacielsko – gdzie byłeś wczoraj między godziną dziewiątą trzydzieści a dziesiątą trzydzieści w dniu zabójstwa Marcina Świebodzińskiego?
- Już mówiłem. Byłem tutaj. Pracowałem od piętnastej do godziny jedenastej, co mogą potwierdzić Iza i Dawid.
- Miał pan w tym czasie zajęcia?
- Tak, lekcje z tenisa dla początkujących.
- Kobieta?
            Robert uśmiechnął się lekko, co nie uszło uwadze policjantom.
- I to jaka – spojrzał na Dorotę i zreflektował się, choć uśmiech nie zszedł mu z twarzy – proszę wybaczyć. Cały dzień przychodzili różni ludzie, bardziej ponarzekać niż pograć. A tutaj atrakcyjna kobieta i do tego sympatyczna, sama przyjemność uczyć taką osobę. Tylko w przerwie… - mężczyzna momentalnie posmutniał.
- Co takiego?
- Gdy zrobiliśmy przerwę, wyszedłem na chwilę na dwór i zadzwoniłem do Gosi. Powiedziała, że to koniec i jakoś, miałem ochotę z kimś pogadać.
- Akurat była druga kobieta pod ręką?
- Proszę mnie nie obrażać! – Robertowi momentalnie zapłonęły oczy. Mazur w skupieniu przyglądał się mężczyźnie, który zatrząsnął się z gniewu.
- Panie Pakuła! – warknął policjant, zmieniając ton na oficjalny – ostrzegam pana, że napaść na policjanta na służbie wiąże się z poważnymi konsekwencjami. Radzę się panu uspokoić, będę zadawał pytania jakie uznam za stosowne i pańskie nerwy mi w tym nie przeszkodzą, czy wyrażam się jasno?
            Robert przez dłuższy czas sprawiał wrażenie, jakby oprócz słów policjanta, trawił twardy kawałek mięsa, którego wziął za duży kęs. W końcu napięcie zaczęło z niego uchodzić i widząc to Mazur znów się odezwał.
- Możemy kontynuować?
            Robert niechętnie kiwnął głową.
- Pani Małgorzata jest… to znaczy była mężatką. Spotykaliście się i wiem, że nie były to zwykłe wyjścia na kawę, więc nie mogę inaczej nazwać waszej relacji.
- Pan nie rozumie – burknął Robert.
- Czego nie rozumiem?
- To nie był przelotny romans. Owszem, może z początku, ale…
Mazur w tym momencie uśmiechnął się w duchu. Obawiał się czy będzie w stanie wyciągnąć coś więcej, od mężczyzny, ale skoro emocje wzięły teraz górę, warto by tą okazję wykorzystać.
- Proszę kontynuować.
            Robert westchnął ciężko.
- Spotykałem się tutaj z wieloma kobietami, nie będę ukrywał – mężczyzna spojrzał ukradkiem na Dorotę, jakby był ciekaw jej reakcji, jednak nie był w stanie wyczytać czegokolwiek z twarzy kobiety – i te relacje można nazwać romansem, przelotnymi znajomościami, ale nie z Gosią. To prawdziwa kobieta z krwi i kości. Inteligentna, ponętna, zmysłowa, przy takiej kobiecie liczy się nie tylko seks. Wspaniale jest posiedzieć z kimś i nie sprowadzać wzajemnych relacji tylko do łóżka.
- Dlatego ją pan namawiał, żeby odeszła od męża?
- Coś panu powiem, gdyby była szczęśliwa przy nim, nie spotykałaby się ze mną, nie mówiła jak jej wspaniale! Spotkania, SMS-y, telefony, tego wszystkiego by nie było!
            Mazur spojrzał ukradkiem na Dorotę, przez moment wydawało mu się, że kobieta lekko spuściła wzrok, ale szybko go podniosła i znów spoglądała na Roberta.
- Jaka była reakcja pani Świebodzińskiej na pańską propozycję?
- Przez długi czas nie chciała o tym rozmawiać, później coraz bardziej się wahała. Parę dni wcześniej, to jest przed zabójstwem jej męża, spotkaliśmy się. Wtedy powiedziała, że to koniec. Wie pan jak się wtedy czułem?
            Mężczyzna przekręcił nerwowo głowę, a na jego twarzy zagościł grymas bólu.
- Mogę się tylko domyślać.
- Kocham Gośkę! Jak mi to powiedziała, to omal nie wybiegłem z budynku.
            Mazurowi nieznacznie drgnęła powieka, jednak Robert sprawiał wrażenie na tyle zdenerwowanego, że nie byłby w stanie odnotować tego gestu.
            NIEŚCISŁOŚĆ. BYŁ JUŻ NA ZEWNĄTRZ WEDŁUG POPRZEDNICH SŁÓW. MOŻE TO BYĆ NIEISTOTNE ALE WARTO ZAPAMIĘTAĆ.
- Wspominał pan, że miał pan zajęcia z kobietą. Ma pan może namiary na nią?
- Co?
- Czy ma pan namiary na tą kobietę?
- Na Ewę? Nie, niestety nie mam.
- Brała lekcje, więc chyba macie jakiś kontakt?
- Była pierwszy raz z tego co mówiła. Miałem dać jej kwestionariusz, ale po tym wszystkim nie wiem czy to zrobiłem. Zaczęliśmy rozmawiać. Pocieszyła mnie. Potem dokończyliśmy zajęcia i wyszła.
- Co była potem?
- Siedziałem przez chwilę w samochodzie i wróciłem do domu, wyłączyłem komórkę i poszedłem spać. Miałem ochotę się spić.
- Ale coś cię powstrzymało.
- Tak. Chciałem z nią jeszcze raz na spokojnie porozmawiać. A jakby to wyglądało, gdybym przyjechał na kacu. Miałem plan, pojechać rano do niej, gdy jej mąż będzie w pracy i przekonać ją, żeby została ze mną.
            Przerwał na chwilę. Twarz mężczyzny przyjęła jeszcze smutniejszy wyraz, lecz Mazur ani na trochę nie miał wątpliwości, że mężczyzna nie udaje. Robert autentycznie kocha tą kobietę.
- Rano – kontynuował – obudził mnie dzwonek.
- Telefon?
- Tak.
            DRUGA NIEŚCISŁOŚĆ. TELEFON MIAŁ PODOBNO WYŁĄCZONY. ISTOTNOŚĆ POSZLAKI, NIKŁA.
- To była ona. Ucieszyłem się, bo pomyślałem, że chce porozmawiać o nas, ale gdy usłyszałem, że jej mąż został zabity…
- Co wtedy pomyślałeś?
- Nie wiem. Miałem taki mętlik w głowie. Sądziłem, że chce wrócić, a tutaj zabójstwo, prosiła żebym przyjechał. To się działo tak szybko, że nim się obejrzałem byłem u niej.
- Wróćmy jeszcze do poprzedniego wieczoru. Czy rozmawiał pan z kimś jeszcze? Może do pana ktoś dzwonił?
- To ma znaczenie? – Robert popatrzył zdziwiony na Mazura.
-  Proszę odpowiedzieć na pytanie.
- Chyba nie – mężczyzna wzruszył ramionami – nie przypominam sobie przynajmniej. Nawet jak ktoś się dobijał, to nie odbierałem, bo nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. W ogóle chciałem sobie wtedy wziąć wolne, ale od siedzenia w domu wariowałem.
            TRZECIA NIEŚCISŁOŚĆ, PODOBNO MIAŁ WYŁĄCZONĄ KOMÓRKĘ. ISTOTNOŚĆ POSZLAKI -MAŁO WAŻNA.
            Policjant widział, że Szewczyk chce coś powiedzieć, ale powstrzymał ją dyskretnym gestem ręki czego - sądząc po wyrazie jej twarzy – nie do końca rozumiała
- Rozumiem – odparł szybko – to wszystko na razie, dziękuję. Zapewne moja koleżanka już wspominała, że gdyby coś sobie pan jeszcze przypomniał, może pani Małgorzata wspominała coś więcej o mężu, to proszę się z nami skontaktować.
- Tak, mam pani numer – mówiąc to, zwrócił się do pani psycholog.
- Mam jeszcze tylko jedną prośbę, chciałbym porozmawiać z pańskimi znajomymi, którzy byli tego wieczora w pracy.
- Dobrze, zaraz ich zawołam.
            Mężczyzna odszedł, gdy tylko zniknął za drzwiami recepcji, Dorota zbliżyła się do Zbyszka i odezwała pół szeptem.
- Kłamczuszek z niego.
- Owszem, ale nie było sensu go teraz cisnąć.
- Zapewne wymyśliłby jakąś bajeczkę o kliencie, który ma ochotę pomachać rakietą.
- Jestem ciekaw co powie nam ta dwójka…
            Nim Mazur zdążył dokończyć zdanie, podeszło do nich dwoje młodych osób. Szczupły i wysoki na ponad metr dziewięćdziesiąt chłopak, o śniadej skórze, ciemnych blond włosach zaczesanych w kitę i szarych oczach sprawiał wrażenie zamyślonego jakby nieobecnego. Pierwsza myśl jaka się mogła narzucić, patrząc na niego, była taka że zaliczył poprzedniego dnia solidną imprezę. Chłopakowi towarzyszyła dziewczyna, która zarówno wzrostem jak i posturą była podobna do pani psycholog i tu kończyły się podobieństwa. Jej delikatny makijaż mocno odbiegał od mocno podkreślonych ciemnych obwódek Doroty. Ciemne, falowane włosy opadały delikatnie na ramiona, lekko przysłaniając delikatną twarz, która nie emanowała taką pewnością siebie jak u Szewczyk.
- Dzień dobry, starszy sierżant Zbigniew Mazur z policji, a to pani psycholog Dorota Szewczyk. Mamy do państwa kilka pytań.
- Dzień dobry. Panią już znamy – odparła dziewczyna, przyjemnym acz lekko drżącym głosem.
- Naturalnie, chciałem tylko spytać, czy jesteście państwo w stanie potwierdzić alibi waszego kolegi Roberta Pakuły. To rutynowe działanie. Gdyby każde z was mogło swoimi słowami opisać, co robiło wieczorem czternastego listopada między godziną dwudziestą a dwudziestą drugą.
- Ja akurat cały czas byłam w recepcji – zaczęła dziewczyna. W czasie gdy ona mówiła, chłopak stał i wodził oczami po pomieszczeniu, jakby próbował zrozumieć, gdzie się aktualnie znajduje – od czasu do czasu szłam za zaplecze, ale to dosłownie na moment no i wiadomo, do toalety.
- Duży był ruch tego wieczoru?
- Nie, kilka osób, głównie stali klienci.
- Zna ich pani?
- Tylko z twarzy, w pewnym momencie rozpoznaje się, ale nie rozmawiamy. Przywitają się dadzą plakietkę klubową, zabiorą klucz do szafek i tyle. Czasem jakiś chłopak zagada, ale to jednorazowo raczej.
- Te plakietki to jak rozumiem, karty członkowskie?
- Tak, mam nawet taką – dziewczyna sięgnęła do kieszeni spodni, skąd wyjęła niewielką plastikową kartę, którą następnie podała policjantowi.
            Mazur przyjrzał się uważnie, jednak nie dostrzegł na niczego niezwykłego. Z jednej strony widniało logo klubu, z drugiej natomiast widniał napis o zastrzeżeniu znaku towarowego oraz pasek z kodem kreskowym.
- Ten pasek, to do sczytywania informacji o klubowiczu?
- Dokładniej to jego imienia, nazwiska oraz informacji czy opłacił składkę za dany miesiąc.
- A czy rejestruje też godziny wejść i wyjść lub jeszcze jakieś inne dane.
            Dziewczyna zrobiła zamyśloną minę.
- Szczerze, to nie wiem. Ja tylko skanuję kod i dostaję te informacje, o których panu mówiłam. Jeśli coś jest więcej, to może kierownik będzie wiedział albo ktoś, kto obsługuje ten system. Ale nie wiem…
- W porządku to nie jest istotne w tym momencie. Czy w ciągu tego dyżuru, widziała pani Roberta Pakułę?
- Tak, po dwudziestej wchodził, wziął kluczyki do swojej szafki i poszedł od razu na korty. Wiem bo sama mu je dawałam. A gdy wychodził, było jakoś po dziesiątej… może wpół do jedenastej. Nie pamiętam dokładnie.
- Widziała pani jak wychodził?
- Nie – Mazur czuł jak drgnęła mu powieka – zostawił klucz w recepcji, jak byłam w łazience.
- Jest pani pewna, że to on?
- Tak. Kto inny mógłby to zrobić?
- A to był na pewno jego klucz?
- Tak – odparła stanowczo dziewczyna – każdy z nas ma swój indywidualny podpisany kluczyk. Pamiętam, że nie widziałam Roberta od czasu jak udał się na korty. Wyszła później do toalety, a jak wróciłam, jego klucz leżał przy monitorze – dziewczyna wskazała głową w miejsce gdzie znajdowało się stanowisko recepcjonistki. Za głównym blatem dla klientów, znajdował się drugi, usadowiony niżej tak, aby mogła przy nim siedzieć osoba pracująca. To właśnie na nim stał monitor komputera, który lekko wystawał ponad poziom wyższego blatu - więc go odwiesiłam.
- Czyli nie widziała pani, jak wychodzi?
- Jak mówiłam, nie widziałam. Ale to na pewno był on… kto to mógł być inny?
- W porządku, jest pani wolna, dziękuję bardzo za pomoc.
            Karolina przez chwilę przyglądała się dwójce, po czym pożegnała się i udała na swoje miejsce.
- Czy coś się stało? – Mazur zwrócił się do chłopaka, który przez cały ten czas nie sprawiał wrażenie zainteresowanego dotychczasowym przebiegiem wydarzeń. Rozleniwienie malowało się na jego twarzy tak wyraźnie, że mógłby zarażać tym innych.
- Co? Nie, nic.
- Możemy zaczynać? To nie potrwa długo.
- Jasne.
- Panie Marku, spytam podobnie jak pańską koleżankę, co robił pan czternastego listopada między godziną dwudziestą a dwudziestą drugą?
- Miałem zajęcia.
- A coś więcej?
- Tak jak zawsze, była u mnie jedna klientka, którą uczę grać. Zleciały nam tak dwie godziny.
- Gdzie w tym czasie znajdował się pan Robert Pakuła?
- Także był na kortach.
- Jest pan pewien?
- Tak. Trenujemy w boksach i…
- Boksach?
- Tak nazywamy pomieszczenia do gry w squasha. Z przodu i po bokach są betonowe ściany a z tyły pleksiglas. Często wykorzystujemy je do nauki serwisów i poprawy celności kursanta.
- Rozumiem, czy pan Robert także był w takim boksie.
- Tak, po przeciwnej stronie lekko w prawo. Czasem zerkałem z nudów czy skończył już.
- W jakich godzinach to było?
- Zaczął niedługo po mnie i niedługo po mnie skończył.
- Rozmawialiście jeszcze potem?
- Zamieniliśmy parę słów w szatni, ale nie był zbyt rozmowny, więc go nie cisnąłem. Przebrałem się i wyszedłem.
- To wszystko? – Mazur zmierzył chłopaka wzrokiem. Ten lekko drgnął, co nie uszło uwadze policjanta – nie przypomni pan sobie nic więcej?
- Nie. Powiedziałem wszystko.
- Dziękuję, jest pan wolny.
            Chłopak odwrócił się i odszedł powolnym krokiem w kierunku pomieszczenia gdzie znajdowała się siłownia. Mazur kiwnął głową w kierunku Doroty i oboje udali się do wyjścia. Gdy byli już na zewnątrz, skierowali się do auta.
- Moim zdaniem kręci – powiedziała kobieta, gdy wsiadała do samochodu.
- Mówisz o tym gościu, jak on miał… Marek? Też tak uważam, ale niestety nawet jeśli to prawda, nie udowodnimy mu tego. Brak monitoringu,  trochę dziwne w takim ośrodku, zważywszy na to że pewnie mają tutaj sportowy sprzęt, który jest trochę wart.
- Robert nawet jeżeli jest winny, to jest świetnym aktorem. W każdym razie naprawdę kochał tą kobietę i te emocje znacznie ułatwiają mu rolę…
- Cholera jasna!
- Nerwy nic ci nie dadzą. Może faktycznie jest niewinny.
- Ustalenie, z którego miejsca dzwonił wtedy Robert, wiele by nam pomogło, ale stary mówi, że ciężko będzie przekonać prokuratora, o taki nakaz.
            Mazur uruchomił silnik i samochód ruszył rozrzucając żwir spod opon.
- Co nam zostaje?
- Nic. Muszę pomyśleć. Bardzo jesteś teraz zajęta?
- Teraz? Jestem umówiona, ale dopiero na wieczór, a co?
- Mam ochotę na jakiś sok, tak pomyślałem, że możemy się wybrać niezobowiązująco.
- Randka? – Szewczyk parsknęła.
- Nie – Mazur nie odrywał wzroku od drogi, a jego poważna mina powstrzymała kobietę od uszczypliwych komentarzy – nie chcę ciągle siedzieć samemu.
- Dobrze.

*

            W godzinach południowych, nawet w weekend, na ulicy Piotrkowskiej nie panował wielki ruch, toteż nie było problemu ze znalezieniem wolnego stolika w jednej z kawiarni. Mazur, jako że prowadził, zamówił dla siebie herbatę, Szewczyk zaś poprosiła od lampkę czerwonego wina i kawałek jabłecznika.
- W biodra ci pójdzie.
- Spadaj chamie.
- Teraz wiem, że jesteś ironiczna.
            Dorota odkroiła kawałek ciasta i wsunęła do ust.
- Zawsze jestem, jakbyś nie zauważył.
- Nie zawsze. Za co mnie tak nie cierpisz?
            Kobieta rozszerzyła oczy i popatrzyła na policjanta, która upijał łyk herbaty.
- I nie mów, że tak nie jest. Myśl sobie co chcesz, ale potrafię odróżnić ironię czy sarkazm od zwykłej niechęci. Ty do mnie masz ewidentnie jakieś „ale”.
- Zbyszek – kobieta odłożyła sztuciec – po to mnie tu zaciągnąłeś? Naprawdę mam lepsze rzeczy do roboty, niż siedzieć tu i wysłuchiwać twojego stękania.
- Chcę po prostu wiedzieć. Odkąd się znamy, ty wiecznie coś do mnie masz, może tobie to odpowiada, ale mnie to drażni. Nie, nie emocjonalnie, ale skoro mamy pracować razem, a podejrzewam, że jeszcze nie raz będziemy mieli okazję, to może wyjaśnijmy sobie tego typu kwestie. Mam rację?
            Kobieta wzięła głębszy oddech. Policjant miał wrażenie, że zaraz wstanie i wyjdzie, jednak Dorota wzięła kolejny kęs ciasta i smakowała go w zamyśleniu.
- Ja po prostu tak mam. Nie uważam, że muszę być miła dla wszystkich.
- Nie każę ci być miła, ale bywasz wręcz chamska.
- Już mówiłam. Mam taki sposób bycia, nie zastanawiałam się jak to inni odbierają i szczerze mało mnie to interesuje. Ważne, że moi znajomi akceptują mnie taką jaka jestem. Traktuję cię jak każdego innego, kto jest mi obojętny.
- Rozumiem. Sądziłem po prostu, że jest jakiś zgrzyt i wolałem to wyjaśnić, ale skoro tak mówisz. Dziwny sposób okazywania obojętności.
- Mało pewny siebie jesteś.
- Tak?
- Skoro ci takie coś przeszkadza.
- Nie przeszkadza mi to w emocjonalnym tego słowa znaczeniu. Rozprasza mnie to.
- Słucham?
            Mężczyzna nachylił się lekko do przodu i przyłożył dwa palce prawej dłoni do skroni.
- Posłuchaj, to mój komputer i tak jak tego typu sprzęt, ten również ma swoje oprogramowanie, które pracuje w określony sposób. Proces abdukcji, tak właśnie abdukcji, a nie mylnie przez wielu nazywany dedukcją, który towarzyszy mi w pracy, jak każdy proces myślowy wymaga skupienia. Najlepszą metodą jest ograniczenie bodźców zewnętrznych do minimum, co tak jak w przypadku komputera, zwalnia dodatkowe zasoby, które mogę wykorzystać w inny sposób. Wszelkiego rodzaju uczucia, hałasy, kąśliwe uwagi, które nic nie wnoszą do sprawy spowalniają mnie, wybijają z rytmu, czego bardzo nie lubię. Jeśli o mnie chodzi, to mam głęboko w dupie twoje relacje z innymi ludźmi zarówno znajomymi jak i obcymi, ale jeśli pracujesz ze mną i jak sama twierdzisz, nic do mnie nie masz, to bądź łaskawa przynajmniej na czas śledztwa ogarnąć się i wstrzymać od swoich  pseudo-ironicznych tekstów, które po prostu wkurzają. Potem sobie możesz gadać co ci ślina na język nasunie. Zaprosiłem cię tu, bo sądziłem, że jest jakiś problem i chciałem go wyjaśnić, aby mieć czystą głowę. Ty za to okazujesz się damulką, która uważa siebie za lepszych od innych i traktuje ich z wyższością.
            Dorota otworzyła szerzej oczy. Przez dłuższy czas trzymała widelec w ustach, w których zniknął kolejny kawałek ciasta. Kąciki ust przybrały lekko czerwonawy kolor od osadu z wina.
- Jestem pewna siebie i owszem uważam, że mam ku temu podstawy. Sporo osiągnęłam, a w pracy cieszę się szacunkiem.
            Mazur parsknął śmiechem i dopił swoją herbatę.
- To teraz zastanów się ile osiągnęłaś faktycznie dzięki swoim umiejętnościom, a ile dzięki ładnej buzi i cyckom. I druga rzecz, czy naprawdę aż tak daleko zaszłaś w swojej karierze, że możesz się uważać za lepszą od innych. Skończyłem.
            Kobieta nie zdążyła nic powiedzieć, bo w tym momencie zawibrował telefon Mazura. Mężczyzna wyjął komórkę z kieszeni i nie patrząc na wyświetlacz, odebrał połączenie.
- Dobre nowiny Mazur – głos komendanta wydawał się ożywiony bardziej niż zwykle – dostaliśmy pozwolenie na zlokalizowanie sygnału z telefonu kochanka Świebodzińskiej.
- No proszę! Nareszcie jakaś dobra wiadomość – Mazur nie krył zadowolenia – czym przekonaliście prokuratora?
- Za wiele tego nie mieliśmy. Przedstawiliśmy twoją teorię modląc się w duchu, że to wystarczy. Jak widać, tam na górze ktoś nas lubi.
- Nie wątpię, dzięki szefie. W każdym razie teraz czekamy na wyniki. Wiadomo kiedy będą?
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to może jeszcze dziś.
- Super! Jeszcze raz dziękuję szefie.
            Mężczyzna rozłączył się, schował telefon do kieszeni i miał już podzielić się z panią psycholog dobrą nowiną, jednak kobieta go uprzedziła.
- Rozumiem, że dostaliśmy pozwolenie na namierzenie rozmowy Roberta? – w jej głosie nietrudno było wyczuć niechęć do Mazura. Gdyby nie fakt, że prowadzą teraz wspólne śledztwo, po litanii jaką zaserwował jej mężczyzna, wyszłaby z lokalu szybkim krokiem.
- Zgadza się.
            Mazur niespecjalnie przejął się nagłym ochłodzeniem, ze strony kobiety. Wiedział, że trafił w czuły punkt, co dało mu nieco satysfakcji. Mówił prawdę, zachowanie kobiety w pewnych chwilach mocno go irytowało, a odporny na jej wdzięki, miał na tyle duże jaja, by w przeciwieństwie do innych kolegów policji, rzucić jej to w twarz.
- Teraz pozostaje czekać na wyniki.

*
           
Los tego dnia sprzyjał śledczym. Wieczorem, kiedy Mazur siedział w swoim mieszkaniu i oglądał dokument na National Geographic, zadzownił do niego jeden z techników policyjnych, którego imienia i nazwiska Mazur nigdy nie potrafił – albo nie chciało mu się – zapamiętać. Analiza sygnału komórkowego, na podstawie fal komórkowych wysyłanych i odbieranych przez nadajniki, jasno wskazywały, że Robert Pakuła znajdował się w pobliżu osiedla, na którym mieszkała ofiara.


[1] „Na dwoje babka wróżyła” (ros.)